Jerzy Gorzelik: Platforma poprze autonomię Śląska

2011-04-04 15:15

Do 2020 roku Śląsk będzie regionem autonomicznym - twierdzi szef Ruchu Autonomii Śląska.

"Super Express": - Dostrzegł was prezes Kaczyński i PiS. A to oznacza sławę, wizyty w zakładach pracy...

Jerzy Gorzelik: - Cieszę się, że za sprawą PiS nasze postulaty staną się tematem debaty. Zakładamy, że do 2020 roku Polska będzie krajem regionów. I Śląsk będzie regionem autonomicznym. Choć na razie jest to dyskusja raczej emocjonalna. Jak z dzieckiem, które na początku krzyczy, a kiedy się wykrzyczy, można mu coś wyperswadować. Z prezesem Kaczyńskim jest podobnie.

- Platforma już się wykrzyczała? Chwali lokalną koalicję z RAŚ. Pojawicie się na listach PO do parlamentu?

- Radni Ruchu Autonomii Śląska nie będą startowali w wyborach, bo zobowiązani są do wypełnienia mandatu wobec wyborców. Oczywiście nie zabraniamy kandydowania z różnych partii. Będziemy chcieli zachować swoją suwerenność i nie wysuwać swoich działaczy na listy. Tacy posłowie nie byliby naszymi ludźmi w PO, ale ludźmi Platformy w RAŚ. Byliby bowiem zobowiązani do wierności partii, a nie Śląskowi.

Przeczytaj koniecznie: Polska według Kaczyńskiego - RAPORT PIS O STANIE RP

- Część polityków PO popiera np. uznanie języka śląskiego jako regionalnego. Długo trzeba ich było do tego przekonywać?

- Trochę to trwało, ale nic nie przychodzi łatwo. Posłowie PO, którzy są w to zaangażowani, jak Marek Plura, mogą dostać naszą rekomendację w wyborach.

- Autonomia Śląska wymagałaby decyzji jakiejś partii rządzącej.

- To kwestia czasu. Myślę jednak, że Platforma, jej środowisko, za kilka lat absolutnie poprze autonomię Śląska. PO unika dziś słowa "autonomia", bo unika wszelkich spraw kontrowersyjnych. Kiedy tylko dostrzeże, że na Górnym Śląsku cieszy się to jednak popularnością, postąpi zgodnie z tym, co podoba się ludziom. Skandaliczne ataki Kaczyńskiego przybliżają nas do celu. Szef PiS akceptuje śląskość wyłącznie jako rodzaj polskości. Nietolerowanie "typów pośrednich" i Niemców mieści się w klimacie "ein Reich, ein Fuhrer".

- Wojciech Korfanty, legendarna postać dla Ślązaków, postrzegał śląskość właśnie jako wyraz polskości. Też mieścił się w tym klimacie?

- Nie zaprzeczam, że można ją tak postrzegać. Korfanty reprezentował jednak tą mniejszość Górnoślązaków, która opowiedziała się w plebiscycie po stronie polskiej. W powstaniach śląskich, w obu obozach, byli ludzie nieuważający się za Polaków ani Niemców. Korfanty twierdził, że było to 30 proc. mieszkańców polskiej części. Z tego nie wynikały wcale żadne antagonizmy.

- Pan gdyby miał wybór, po której stronie w tych powstaniach się opowiedzieć, mocno by się zastanawiał...

- Ze swoją dzisiejszą świadomością nie stanąłbym po żadnej ze stron. Jak i większość ówczesnych Ślązaków.

- Po co dziś autonomia w demokratycznym kraju z samorządami?

- Samorządy w zbyt małym stopniu przejęły władze od rządu centralnego. Zbyt mało podatków zostaje na Śląsku. Śląsk nie może płacić za niefrasobliwość finansową centrali.

- Mówi pan o finansach. Kiedy z podatków wszystkich Polaków trzeba było dopłacać gigantyczne kwoty do nierentownych kopalń na Śląsku, jakoś zwolennicy autonomii mniej chętnie wspominali o podatkach.

- Kiedyś górnictwo było kołem zamachowym gospodarki. Dlaczego nie cofnąć się do lat, kiedy węgiel był walutą...

- Może dlatego, że w wielu takich dyskusjach cezurą jest 1989 rok.

- Górnictwo było deficytowe głównie dlatego, że było niesprawnie zarządzane. I robili to politycy w Warszawie. Nie chodzi jednak oczywiście tylko o podatki, ale o jakość życia obywatelskiego.

- Chwali pan autonomię Śląska w międzywojniu. Ale ta autonomia to także takie lokalne pomysły, jak np. "celibat" nauczycielek. Kiedy wyszły za mąż, wylatywały z pracy.

- Nie oceniam ówczesnej ustawy, bo to były inne realia i mentalność. Trudno dziś orzekać, ile miała dobrych i złych stron. Dziś brzmi kuriozalnie i sejm śląski by jej nie przyjął. Parlamenty lokalne stać na dziwne pomysły. Łatwiej jednak korygować złe decyzje lokalnie.

- W spisie powszechnym zadeklaruje pan narodowość śląską?

- Tak. Jestem Ślązakiem, a nie Polakiem.

- Kiedy deklaruje pan, że "nic pan Polsce nie przyrzekał i nie czuje się zobowiązany do lojalności wobec tego państwa", to tylko prowokacja?

- Często celowo wypowiadam się w sposób prowokacyjny, bo zwraca to uwagę na problem. Ludzie zaczynają myśleć. Moja lojalność przejawia się w przestrzeganiu prawa i płaceniu podatków. Wynika z pragmatyzmu. Jestem obywatelem tego państwa i działam tak, by stawało się bardziej przyjazne. Od kiedy jestem radnym sejmiku, złożyłem ślubowanie i to jest zobowiązanie...

- No to złamał pan swoje sumienie.

- Niekoniecznie. To jak ze ślubem. Przed nim trudno czuć się zobowiązanym do wierności kobiecie, która nie jest żoną związaną z nami przysięgą...

- A propos żony. Mówi pan, że Polska to "kulturowa egzotyczność". Ma pan egzotyczną żonę z Łodzi.

- Tak, ale już mocno "znaturalizowaną". Bardziej egzotyczny jest Kaczyński.

- Córek nie nauczył pan jednak mówić po śląsku. Wynaradawia je pan?

- Nie rozdzieram szat, choć warto byłoby ten język poznać. Mam nadzieję, że córki do tego dojrzeją.

- Reaktywacja przez pana klubu piłkarskiego 1 FC Katowice było jednak prowokacją. Klub był reprezentacją Niemców na Śląsku.

- To był klub mieszczański, śląski. Piłka nożna to u nas niemal religia i klub był pierwszym, który coś znaczył w piłce. Dostarczył pierwszego reprezentanta Polski, a później być może najwybitniejszego piłkarza jak Ernest Wilimowski.

- Zgadzam się, ale klub miał też piłkarzy odmawiających gry dla Polski. Sędziowie przyznawali, że wypaczali wyniki, żeby mistrzem "nie zostali Niemcy". Była identyfikacja...

- Dla nas jako regionalistów na dziedzictwo regionu składają się różne tradycje. Nasi oponenci uważają, że coś, co jest niemieckie, nie może być śląskie. Odwołujemy się do polskich, niemieckich, jak i śląskich korzeni regionu.

- W 1939 roku polskie władze zdelegalizowały klub jako opanowany przez niemieckich nacjonalistów. Reaktywacji dokonały władze hitlerowskie, a dziś szef RAŚ.

- Tuż przed wojną klub miał swój niechlubny epizod. Ale większość klubów ma niezbyt chwalebną przeszłość. Prezesami reaktywowanej po wojnie Legii były typy spod ciemnej, a raczej czerwonej gwiazdy. Jeden z nich był generałem, który wydał rozkaz strzelania do robotników w 1956 roku. Brudną przeszłość z tamtych czasów ma także mój ukochany Ruch Chorzów. Na tym tle przeszłość 1 FC Katowice nie jest szczególnie negatywna.

Jerzy Gorzelik

Przewodniczący Ruchu Autonomii Śląska