"Super Express": - Jaką rolę w słynnym strajku z 1980 r. odegrał Lech Kaczyński?
Jerzy Borowczak: - Pojawił się w jednym z ostatnich dni trwania strajku na godzinę, może półtorej. Nie przystąpił do grupy ekspertów, mimo że, jeżeli dobrze pamiętam, Bogdan Borusewicz i Bogdan Lis nalegali, aby został z nami.
- Czemu tego nie uczynił?
- Nie wiem. To był sierpień, może był na urlopie? Nigdy tego nie roztrząsaliśmy. Dopiero teraz, po trzydziestu latach. Kiedy się pojawił, było już pozamiatane. Zespół był utworzony i działał: Mazowiecki, Geremek, Staniszkis, Kowalik, Wielowieyski... Może to spowodowało, że Lech Kaczyński nie został doradcą międzyzakładowego komitetu strajkowego?
Przeczytaj koniecznie: Mariusz Błaszczak: Migalski przypomina mi Henrykę Krzywonos
- Był postacią bez znaczenia?
- Jeżeli mówimy o Sierpniu, to tak. Natomiast odgrywał istotną rolę przed strajkiem, kiedy jako działacz Wolnych Związków Zawodowych był naszym konsultantem odnośnie do prawa pracy. Często byliśmy zwalniani, upominani naganami. I wtedy Lech Kaczyński pisał nam odwołania. Krzepiące było dla nas, że mamy po swojej stronie prawnika specjalizującego się w prawie pracy, który doktoryzuje się w tej dziedzinie. Prowadził dla nas wykłady, np. w domu Anny Walentynowicz, które dla mnie były bezcenne. Mimo tego, że się sprzeczaliśmy - bo mówił o prawie, którego my nie chcieliśmy przestrzegać. Byliśmy młodzi i agresywni. A on mówił, że nasz bunt przeciwko niesprawiedliwości powinniśmy wyrażać nie w sposób rewolucyjny, lecz dyplomatyczny. Zapoznawał nas z regułami tego prawa - za co grozi jaki paragraf. To była jego wielka zasługa, że potrafił nas przeszkolić, jak mamy się bronić w sądzie pracy, jak zachować, gdy kierownik chce nas niesłusznie ukarać.
- A jak pan ocenia postawę doradców Solidarności? Niektórzy twierdzą, że chcieli iść na ustępstwa...
- Uważam, że w maju 1988 r. czy w 1989 r. byli o 100 proc. bardziej miękcy niż wtedy. Czyli mówili: "Zakończcie strajk, Kiszczak chce rozmawiać". Natomiast w sierpniu 1980 r. nie byli z nami spoufaleni. Jeżeli chcieli iść na ustępstwa, to nie powiedzieli nam o tym. Nie widziałem z ich strony próby wpłynięcia na nas, żebyśmy z czegoś zrezygnowali. Absolutnie! Oczywiście to dzięki ich radzie związek nie nazywał się "wolnym" tylko "niezależnym, samorządnym", bo przekonali nas, że taką nazwę władza łatwiej przełknie. Ale zawsze mówili, że ostateczne decyzje należą do Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego.
- A rola Henryki Krzywonos?
- Przyjechała do stoczni, kiedy komitet strajkowy chciał kończyć strajk. Zaczęła krzyczeć: - "Wyduszą nas jak pluskwy! Musimy być razem! My was popieraliśmy!". Przebudziła nas.
Patrz też: Krzysztof Wyszkowski: Nie warto fałszować historii
- Pojawiają się sugestie, że podczas strajku piła, a tramwaj zatrzymała, bo zabrakło prądu w sieci trakcyjnej...
- Ja słyszałem z ust Krzysztofa Wyszkowskiego czy śp. Anny Walentynowicz, że mnie w Sierpniu nie było w stoczni... Gdyby Krzywonos, choćby powąchała alkohol - wyleciałaby ze stoczni. Baliśmy się prowokacji. Alkohol był wyłapywany na bramie i od razu wylewany.