"Super Express": - Według badań większość polskiego społeczeństwa wciąż uznaje, że stan wojenny uchronił nas przed jakąś katastrofą. Takie zdanie wyraża nawet wielu byłych opozycjonistów z czasów PRL. Dziwi to pana?
Zbigniew Romaszewski: - To wynik propagandy, która zaczęła się już w czasach tzw. karnawału Solidarności w latach 1980-81. Przez te kilkanaście miesięcy żyliśmy wciąż z pytaniem: Rosjanie wejdą czy też nie? Ten szantaż psychologiczny funkcjonował przez cały czas. I wielu ludzi - mając w głowach przykład Węgier 1956 czy też Czechosłowacji 1968 roku - było skłonnych w to uwierzyć. Mało kto zdawał sobie sprawę, jak ogromnym przemianom uległ sam ZSRR, który już w 1981 roku chylił się ku upadkowi. Przy czym, ze względu na pogarszającą się sytuację gospodarczą oraz uwikłanie w wojnę w Afganistanie, nie był on ani zainteresowany, ani przede wszystkim nie był w stanie dokonać interwencji zbrojnej! Moskwa powiedziała Jaruzelskiemu wprost: radź sobie sam. Jak Solidarność wygra, to najwyżej z nimi będziemy się dogadywać.
- Mówi pan o tym, w co ludzie wierzyli w 1981 roku. Wydawać by się mogło, że dzisiaj, trzydzieści lat później, każdy powinien już wiedzieć, co jest propagandą, a co faktem.
- Niestety, do dziś to wersja propagandowa jest silniej zapisana w ludzkich głowach. To tym bardziej zadziwiające, że przecież historycy nie mają już żadnych wątpliwości co do nieprawdopodobieństwa chociażby interwencji ZSRR! Dokumenty świadczące o tym są na wyciągnięcie ręki, jednak jakoś nigdy nie przebiły się do obiegu publicznego.
- Kogo należałoby winić za to powszechne tkwienie w kłamstwie?
- Z jednej strony zawiodła nasza klasa polityczna. Z drugiej, niestety, świat mediów. Ten temat nie został podjęty, nie trafił do przekazu medialnego. Co więcej, żyjemy dziś w rzeczywistości, w której w szkołach wycina się historię z programu nauczania! Skąd więc społeczeństwo ma czerpać wiedzę na temat podstawowych faktów ze swojej historii, zwłaszcza najnowszej? Z mediów. Tyle że one odczarowywaniem i odkłamywaniem pewnych faktów nie są najwyraźniej zainteresowane.
- Dlaczego politycy nie zajęli się tą kwestią? To dziwaczny brak aktywności, skoro siły postsolidarnościowe miewały większość i własne rządy.
- Poczynając od 1989 roku, większa część klasy politycznej uznała, że należy iść drogą pojednania. Uznali, że nie można polskiego społeczeństwa dzielić, podejmując kontrowersyjne kwestie. Rozliczanie i karanie miało skutkować rozłamem nas, Polaków, jako zbiorowości. Tyle że ten rozłam i tak się dokonał, ale właśnie w wyniku braku rozliczenia! Bo brak kary, rachunku sumienia zaowocował wszechogarniającym poczuciem braku odpowiedzialności za swoje czyny.
- Jesteśmy państwem prawa. Niezależnie od opinii polityków do ukarania winnych zbrodni powinno chyba dojść tak czy inaczej.
- Państwo nie dokonało podstawowego rozliczenia z tzw. aparatem przemocy PRL. Warto zaznaczyć, że w jego skład wchodziła nie tylko Milicja Obywatelska czy Służba Bezpieczeństwa. Także wymiar sprawiedliwości! Myśmy tutaj nigdy nie dokonali żadnej weryfikacji, np. sędziów, prokuratorów. Ci ludzie po 1989 roku wciąż pracowali w polskim sądownictwie. Teraz większość z autorów tych fantastycznych wyroków z czasów PRL-u naturalnie znajduje się już na sędziowskich emeryturach. Zdążyli jednak wychować następców. Stąd moja wiara w realną niezawisłość polskiego sądownictwa jest dość nikła.
- Te same sądy prowadzą jednak procesy przeciwko Czesławowi Kiszczakowi czy Wojciechowi Jaruzelskiemu. Przy wtórze argumentów, że sądzenie starych ludzi będących dziś poza głównym nurtem życia to akt zemsty, a nie sprawiedliwości.
- Argument o wieku oskarżonych w ogóle do mnie nie przemawia. Państwo Izrael jakoś nie miało wątpliwości, czy sądzić starych niemieckich zbrodniarzy wojennych. I słusznie. Nie inaczej przecież rzecz ma się również w Kambodży przy okazji procesu Czerwonych Khmerów. W wypadku Jaruzelskiego i Kiszczaka nie chodzi przecież o wsadzenie ich do więzienia. Chodzi o to, by w świetle polskiego prawa ludzie winni chociażby zamachowi stanu i śmierci obywateli swojego państwa zostali skazani prawomocnym wyrokiem. Tylko w ten sposób państwo pokaże, że jeszcze jest w stanie nie popaść we wszechogarniającą relatywizację, a wciąż wie, gdzie jest granica dobra i zła.
Zbigniew Romaszewski
Legenda opozycji, współzałożyciel KOR