"Super Express": - Bardzo zdenerwował pan Mariolę Gołotę. Nazwała pana kłamcą.
Jarosław "Masa" Sokołowski: - Jak tak bardzo się denerwuje, to niech leci do sądu. Przecież słynie z tego, że za byle bzdurę grozi pozwem. Ona wie, że mam świadków, dowody. Kiedy mówiłem w "Super Expressie", że wybory miss robi się po to, żeby sobie bzyknąć fajne laski, to twierdzili, że konfabuluję. A teraz, po sprawie miss Wielkopolski?
- Mariola Gołota twierdzi, że jej mąż nie ustawiał walk.
- Nie mówię o ustawionych walkach, nie mam takiej wiedzy. Mówię o tej jednej, konkretnej, z Michaelem Grantem. I ta była ustawiona. Gołota miał Granta na deskach, wygrywał wyraźnie na punkty i nagle, przed końcem się poddał. Nikt ze zwykłych kibiców nie wiedział, dlaczego. Byli jednak tacy, którzy wiedzieli.
- Żona Gołoty twierdzi, że "Pershing" nie mógł przewieźć przez granicę milionów dolarów.
- To jest żenujące... Gdyby widziała, jak "Pershing" przechodzi kontrolę graniczną, a strażnik z WOP niesie za nim torbę z forsą... Zastanówmy się, jak brzmi jej argument, że mafia nie mogła przewieźć przez granicę gotówki, bo "były kontrole osobiste"? Litości...
- Mariola Gołota twierdzi też, że na Bronksie hazard jest nielegalny i nie ma bukmacherów, więc nie można tam było obstawiać tej walki.
- (śmiech) Na Bronksie nielegalne są też narkotyki. Czy według niej też nie można ich kupić? Nielegalna jest zorganizowana przestępczość. Czyli według niej nie istnieje? Czy ona naprawdę wierzy, że w USA można obstawić zakłady tylko w czterech stanach?
- Andrzej Kostyra, dziennikarz "Super Expressu" obecny na walce, opisywał, że "Pershing" cieszył się z nokautu Granta i był wyraźnie wściekły po porażce Gołoty.
- Niech czytelnicy rozważą sami, czy ktoś taki jak "Pershing" dzieliłby się swoimi przekrętami z dziennikarzem, którego dopiero co poznał? U buków obstawia się też wyniki cząstkowe, można mieć powody do radości w trakcie walki. Gołota nie miał bić Granta tak, żeby ten nie mógł wstać! Był jednak niezrównoważony, wystawił "Pershinga" na próbę nerwów. Jeszcze kilkadziesiąt sekund przed końcem wygrywał walkę, którą miał przegrać! Pan by się nie zdenerwował, będąc o krok od przegrania 3 milionów dolarów?
- Nie miałem jeszcze okazji, może kiedyś... Niezbyt przychylnie mówi pan o Gołocie.
- Nie lubię Gołoty. Żeby być czyimś kolegą, trzeba się z nim napić wódki, pogadać. O czym można gadać z Gołotą (śmiech)? Przecież jego na trzeźwo trudno zrozumieć. Był z nami, trzeba go było bronić, jak narobił gdzieś kłopotów na mieście, a dostawał wp... w "Rusałce", w innych miejscach. Teraz robi się jednak z niego jakieś dobro narodowe... Jakie to dobro! Dostał ułaskawienie i list żelazny od Kwaśniewskiego, bo wpłacili kupę kasy na fundację Kwaśniewskiej. To w czym jest gorszy od Gołoty taki "Słowik", też ułaskawiony? Tym, że się nie nap... na pięści?
- Kiedy zetknął się pan pierwszy raz z mafią?
- Nie było inicjacji. Wychowałem się w patologicznej dzielnicy, całe życie z przestępcami. Młody dzieciak miał tam w latach 70. dwa zawody w zasięgu marzeń: być kierowcą tira i brać z tego diety albo stać na bramce i czerpać dodatkowe profity.
- Kiedy pojawiła się grubsza przestępczość?
- W czasach PRL zaczęliśmy podrabiać kartki. Na skalę przemysłową: cukier, mięso, wszystko. Kartkowi szejkowie z Pruszkowa.
- Milicja i władze PRL przymykały oczy?
- Nie przymykały. Byli po prostu do d... w swojej pracy. Wykrywalność "dwa rowery i piwnica". Milicjanci mieli sukcesy, jak ktoś sypał, a tak to siedzieli na komendzie. W biurkach wódka, kanapki od żony na zagrychę. W systemie było wiele luk i my jako przytomni ludzie się w nie wciskaliśmy. Dziś 20-30-latkowie nie wierzą, jak opowiadam o tym, jak to wyglądało kiedyś...
- Na przykład?
- Choćby to, jak robiliśmy obławy na krowy. Z bronią w ręku kradliśmy je, zaganiając z pola do żuka. W PRL brakowało mięsa. Chłopaki zasuwały na siłowniach, organizm potrzebował mięsa, a nie jakichś gównianych, podrabianych parówek...
- Kiedy poznał pan tych, którzy stali się zarządem mafii?
- Większość znałem "od zawsze", bo przyjaźniłem się z "Kiełbasą", a on był zapraszany na te imprezy.
- Dlaczego nigdy nie wszedł pan do zarządu Pruszkowa?
- Nie wiem, ale chciałem. Może dlatego, że mi nie zaproponowali? Może dlatego, że to był wygodny układ? Bycie takim pomniejszym Bogiem pomiędzy nimi a resztą. To ja miałem wojsko, podporządkowywałem ludzi.
- Dziś ci bossowie mafii są już na wolności.
- To, co zrobiła pani sędzia w procesie, to skandal. Jeżeli któryś z nich wróci do działalności przestępczej, to ona powinna siedzieć wraz z nimi na ławie oskarżonych. Starzy z Pruszkowa to są relikty PRL, ale wciąż mogą szkodzić. Co to znaczy, że ona ich wypuszcza, bo "to są już inni ludzie"?! Do tego u nas nigdy nikogo nie skazano za zabójstwo w procesie poszlakowym! Choć bywają i porządni sędziowie.
- Jest nowe oskarżenie w sprawie zabójstwa gen. Marka Papały. Podobno zabili go jednak złodzieje samochodów. Przypadkiem przy kradzieży daewoo.
- Nie kupuję tego (śmiech). Nie twierdzę, że jakimś cudem tak się nie stało, nie znam materiału dowodowego. Brzmi to jednak słabo. Powiedzmy, że jesteśmy złodziejami samochodowymi w latach 90. Mamy pieniądze z kradzieży. I co robimy najpierw?
- Imprezujecie?
- Dokładnie! Alkohol, dziwki i narkotyki. Nie wiem, czy pan brał kokainę, ale ktoś żyjący w ten sposób, a tym bardziej kilka osób, nie utrzyma przez tyle lat tajemnicy. Po kokainie przy takich imprezach pękają wszelkie tajemnice. Co więcej, akcje osoby, która odstrzeliłaby szefa policji, poszłyby w światku przestępczym w górę jak prom kosmiczny Columbia! A kim był taki "Patyk"?!
- Zabójstwa przy kradzieżach samochodów się nie zdarzały?
- Nie jestem wszechwiedzący, ale ja nie słyszałem o żadnym. Owszem, było brutalnie, potrafili wytargać za włosy i wyrzucić w samej koszuli w zimie na zewnątrz, odjeżdżając autem, jak im się spodobało. Tak było np. z Grzegorzem Cugowskim z Budki Suflera, Danutą Waniek. W latach 90. za samą atrapę broni były jednak 3 miesiące odsiadki. Za prawdziwą broń 2-3 lata więzienia.
- Złodzieje samochodów nie mieli broni?
- Na akcje jeździło się tak, że z tyłu, w innym samochodzie, jechał ktoś z bronią. Ale nie do kradzieży daewoo!
- Podobno źle pan znosił początki życia w programie świadka koronnego.
- Bycie świadkiem koronnym to na początku naprawdę jest dziadostwo. Ja sobie daję radę, prowadzę interesy, ale wielu innych narzeka. Pieniądze po opłaceniu rachunków są tak małe, że wystarczy na żarcie gorsze niż w więzieniu. Kiedy siedziałem w Wadowicach, to trafił się tam kucharz, który tak gotował...
- Że aż chce się tam wrócić?
- Aż tak to nie (śmiech), ale naprawdę w więzieniu jedzą lepiej niż świadkowie koronni. Do tego na początku jest psychoza strachu. Nie dzwoń, nie jedz, nie pij, nie idź do kibla. Nie chciałem zasuwać z torbami tramwajem i prosiłem, by pozwolili mi kupić jakiś samochód. Kupiłem sobie audi i policja kręciła nosami, że rzucam się w oczy. Później kupiłem BMW i tak coraz lepsze samochody, aż przez te 15 lat zobaczyli, że nie ma co przesadzać z tym zagrożeniem.
- Zagrożenia nie ma?
- Jest, ale już nie takie, jak kilkanaście lat temu, kiedy mafia nie była rozbita. Wtedy potrafił ktoś zadzwonić z komendy do oficerów z mojej ochrony, by mnie wysadzili przy drodze do Nadarzyna! Teraz kontroluję to, co się dzieje w świecie przestępczym. Mam tam wciąż znajomych, którzy wiedzą, co mówi się na mieście.
- Donoszą, co mówią o panu "starzy" z Pruszkowa?
- To ciekawe, bo ostatnio się zebrali i "Wańka" opieprzał "Parasola", że niepotrzebna była ta wojna z "Masą", bo miejsce "Masy" jest przy tym stole. Już się zrywam i lecę do tego ich stołu (śmiech). Nie mam złudzeń, że znajdą jednak jakichś debili, którzy za "kartę członkostwa" w mafii pruszkowskiej gotowi im będą nawet płacić.
- Do dawnej potęgi już nie wrócą?
- Nie po moich zeznaniach i nie po tym, jak działają dziś choćby piony wywiadu kryminalnego w policji. Starzy pruszkowscy to naprawdę prostacy. Pamiętam, jak robili zamach na "Dziada". Wraca "Parasol" i pijemy, bo jest sukces. I co?
- "Dziad" przeżył.
- Właśnie! Już za chwilę okazało się, że żyje, bo "Parasolowi" zaciął się kałach, a "Słowik" zaczął strzelać po szybach. A jak stamtąd spieprzali, to w szoku zapomnieli ciuchów z miejsca akcji. A jak po nie wracali, to spisała ich policja. Jeszcze Benny Hilla im dodać do tego zarządu, to byłby komplet. To naprawdę były jełopy. "Parasol" trzy tygodnie leżąc w krzakach, nie mógł oddać czystego strzału i wrócił z reumatyzmem.
- Kiedyś bez Benny Hilla urośli tak, że trzęśli całą przestępczą Polską.
- Bo wykreowały ich media. Nikt nas nie znał, byliśmy słabi. A w wielu miejscach przejmowaliśmy władzę tylko dlatego, że byliśmy z Pruszkowa! Lokalni mafiosi brali od nas dowody i dumni prali nimi podwładnych po pyskach, pokazując, kto do nich przyjechał. Na szczęście dziś już to nie działa.
Zobacz też: Andrzej Kostyra: Masa bzdur o Andrzeju Gołocie