"Super Express": - W rozmowie z Andrzejem Stankiewiczem dla "Rzeczpospolitej" przyznał pan, że Donald Tusk zarówno w kampanii, jak i po wyborach na szefa PO jeszcze się z panem nie spotkał.
Jarosław Gowin: - To prawda, ale ja znam swoje miejsce w szeregu. Donald Tusk jest premierem Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, przez duże N i duże R (śmiech). Spokojnie czekam, czy premier będzie widział potrzebę spotkania.
- Kiedy się już z panem spotka, to zapewne panu nie podziękuje...
- Wiem, że była to trudna kampania dla nas obu. Pierwsze w Polsce doświadczenie otwartej, wewnątrzpartyjnej rywalizacji. Ja przedstawiłem program, zaś premier stwierdził, że na takie otwarte dyskusje programowe przyjdzie czas po kampanii. Mam na to nadzieję.
- Przyjdzie też czas na weryfikowanie list członków? Stwierdził pan, że przed wyborami w PO dochodziło do "nocy cudów", zapisywania martwych dusz.
- To oczywiście są nie tyle "martwe dusze", ile realni ludzie, którzy wstąpili bądź zgodzili się, by ich zapisano do Platformy. Jeżeli tak duże grupy osób wstępują do partii tuż przed zamknięciem list wyborczych, to ich motywacja do działania nie może być wielka.
- Andrzej Halicki mówi, że to trzeba sprawdzić, ale bardzo by się zdziwił.
- Cóż, to wszystko formalnie jest zgodne z prawem. Na przykładzie Małopolski - nie jest tajemnicą, że tuż przed upływem terminu zdobywania prawa do udziału w wyborach do PO przystąpiły setki osób. To jest legalne, ale z punktu widzenia etyki niezbyt komfortowe.
- Platformie często zdarzają się takie "pompowania kół". Zapisywanie całych klas ze szkół językowych należących do działacza PO, wszystkich pracowników jakiejś firmy... Jaka może być skala problemu?
- Moim zdaniem dziś jest to problem kilku regionów, gdzie lokalni szefowie w rywalizacji z konkurentem dbali o wzmocnienie popierających ich kół. To "pompowanie" jest jakąś ceną, którą PO płaci za to, że jest bardziej demokratyczną partią niż inne...
- W PSL obalono hegemona, jakim był Pawlak, bez "pompowania". Może są bardziej demokratyczni?
- To prawda, ale poziom demokracji wewnętrznej w PO jest wyższy niż w innych partiach. To, że przewodniczący całej partii był wybierany powszechnie, jest na to dowodem. W demokracji rozstrzyga liczba głosów, a to rodzi pokusę mnożenia liczby członków. Przyjmowani w ostatniej chwili słabo identyfikowali się z partią. I w tej grupie frekwencja była zapewne najniższa.
- W tych wyborach było jeszcze coś dziwnego. Politycy PO latami nabijali się z PiS, że tam kandydat na lidera może być tylko jeden. Kiedy zdecydował się pan rywalizować z Tuskiem i uratował sytuację, to większość miała to panu za złe.
- Sam Donald Tusk na informację o mojej kandydaturze zareagował pozytywnie. Powiedział, że spadł mu kamień z serca, że nie będzie jedyny.
- Później stwierdził, że ma wrażenie, że kandyduje pan na szefa, ale innej partii.
- A ja mam wrażenie, że zarówno premier, jak i jego otoczenie spodziewali się, że nie zrobię kampanii. Tymczasem potraktowałem wyzwanie poważnie, pomimo wakacyjnego terminu zrobiłem kampanię chyba pomysłową, a sądząc po wyniku, skuteczną.
- Po wyborach premier Tusk łaskawie zaapelował, żeby nie wyrzucać pana z partii. Czy teraz nie obrazi się ponownie i nie zechcą pana wyrzucić za publiczne pranie partyjnych brudów? Choćby o tym pompowaniu kół?
- Nie wykluczam, że tak będzie. Tym bardziej że część mediów błędnie odczytała moje słowa. Absolutnie nie sugerowałem, że w wyborach na przewodniczącego partii doszło do jakichkolwiek fałszerstw. Przeciwnie, uważam wyniki wyborów za w pełni wiarygodne.
- Pomimo "podpompowania" kół?
- Czym innym jest prawidłowość w kwestii legalności wyborów i liczenia głosów - tego w ogóle nie kwestionuję. Czym innym jest jednak taka prawomocność moralna.
Jarosław Gowin
Poseł Platformy Obywatelskiej