Janusz Piechociński: Wciąż lubię Murzynów

2010-11-27 3:00

Rywalizuję z Pawlakiem, ale nie zamierzam go zagryźć - mówi Janusz Piechociński, poseł PSL, w rozmowie tygodnia "Super Expressu"

"Super Express": - Czy PSL to zombie polskiej polityki?

Janusz Piechociński: - Niby dlaczego?

- Od 15 lat słyszę, że właściwie już umarliście. I nagle kilkanaście procent w wyborach samorządowych.

- Powtarzają to ludzie z partii, które mają po 2-3 tys. aktywnych członków. Gdy są u władzy, zapisuje się do nich 10 tys. karierowiczów i wtedy puszą się swoją siłą. A PSL ma stały elektorat, swoją logikę. Kiedy mówimy o 115 latach tradycji, Ochotniczej Straży Pożarnej czy kołach gospodyń wiejskich wielu patrzy na to z pobłażaniem. A przecież to właśnie forma aktywności obywatelskiej.

- Premier Pawlak stwierdził, że zaniemówił, widząc wynik wyborów. A pan?

- Spokojnie, te ponad 15 proc. to jeszcze nie jest wynik wyborów. Pozostałe ugrupowania ogłosiły już zwycięstwo. A my z pokorą przypominamy, że będzie jeszcze druga tura. A w niej kandydatów PSL mogą poprzeć wyborcy PiS przeciwko PO i odwrotnie. Wielu działaczy PSL startowało też z jednoosobowych komitetów ze względu na mniej skomplikowane rozliczenia finansowe. Z uśmiechem patrzę więc, jak dwóch komentatorów na etatach wybitnych publicystów opowiada, że PSL na szczeblu sejmików rewelacyjnie, ale w gminach i powiatach słabo. Nasz ostateczny wynik będzie dużo lepszy. Byłby już teraz, gdyby nie irytująca próba przykrycia PSL niekorzystną narracją w ostatnich dniach przed wyborami.

- Bez przesady. Niekorzystna dla PSL narracja trwa w mediach drugą dekadę.

- To było coś wyjątkowego. Dwa ogólnopolskie dzienniki napisały, że PSL jest "na krawędzi" przekroczenia 5 proc. Ten news na chwilę przed wyborami kursował w Internecie. Zabrało nam to jakieś 2 proc. Znów debatę publiczną próbowano sprowadzić do sporu między PO i PiS. Może jeszcze najnowszego podziału w PiS. Ile razy pytano mnie, czy zapiszę się do stowarzyszenia Kluzik-Rostkowskiej. I gdzie jest dziś Kluzik, a gdzie PSL? Ten mit o Polsce skazanej na walkę Platformy i PiS rozwiewa się na naszych oczach. Choć podgrzewa go Kaczyński, a nawet bardziej Tusk. Kiedy badania pokazały zmęczenie sporem politycznym, premier wyskoczył z kuriozalnym hasłem "nie róbmy polityki". A skąd wzięło się w tych wyborach ponad 60 parlamentarzystów PO? To jest fałsz, karykaturalny PR. Piana zamiast realnej pracy. Ale tak jak w piwie: proporcje między pianą a piwem powinny być właściwe.

- Pan też sięgał kiedyś po nietypowe zagrania reklamowe. Mówił pan, że "Murzyni są skuteczniejsi" niż dziewczyny i rozdadzą trzy razy więcej ulotek. Teraz w kampanii PSL Murzynów nie było. Już pan ich nie lubi?

- Wciąż lubię! Wtedy zgłosił się student z Nigerii szukający pracy. Przecież nie zabronię człowiekowi pracować dlatego, że jest niestandardowym wsparciem w kampanii. Później dołożyłem do kampanii Indian, góralki... Podkreślałem wielokulturowość Polski, jako części Europy.

- Wracając do tych wyborów... Przejmiecie z PO całą władzę w sejmikach? Platforma nie ukrywa, że ma ochotę na wycięcie PiS w każdym województwie.

- Jestem zdecydowanie przeciw. Samorządy nie mogą krwawić wzajemną niechęcią. Mądry zwycięzca wciąga wszystkich do życzliwej współpracy. W samorządach nie ma czegoś takiego jak opozycja. Przeciwko czemu? Budowie szkoły, oczyszczalni ścieków czy mostu? Opozycja powinna być tylko przeciwko ewidentnej głupocie.

- Dobry wynik PSL komplikuje pańskie plany przejęcia władzy w partii z rąk Pawlaka.

- Niby dlaczego? Na kongresie będę chciał przekonać kolegów, że warto bić się o 20 proc. w parlamencie, a nie aktywizować dopiero wtedy, gdy grozi nam 5 proc. Świat się zmienił, a PSL nie potrafi nadążać za tymi zmianami. Tracimy potencjał przez gnuśność i małą odwagę. Ale jest inny PSL niż ten Pawlaka. Jest ten firmowany przez Piechocińskiego.

- Tak jak miała być inna PO, ta Rokity lub Olechowskiego, albo PiS Dorna bądź Kluzik-Rostkowskiej...

- O nie, ja rywalizuję z Pawlakiem, ale nie zamierzam go zagryźć. Po wyborach podamy sobie ręce i będziemy współpracować. Z PSL odchodzą ci, którzy - jak Wojciechowski czy Jagieliński - sądzą, że w ramach innych ugrupowań zrobią większą karierę. Proszę zwrócić uwagę, że w PSL rzadziej niż w innych partiach dochodzi do rozłamów.

- Czy PSL Piechocińskiego miałby pomysł, jak wynik z samorządów przełożyć na wybory parlamentarne? By znów nie martwić się o próg wyborczy?

- W połowie lat 90. napisałem list, w którym porównałem PSL do człowieka o potężnych nogach, masywnym korpusie i małej główce. Nie było to drwienie z personaliów, władz partii, ale sposobu wyłaniania elit przywódczych. Zbyt mało uwagi poświęcano na kształcenie kadr. Ale to się zmienia. Pojawiają się nowi ludzie, nowe pokolenie jak Adam Jarubas, marszałek ze Świętokrzyskiego.

- Zmiana miała się dokonać już razem z pierwszym odejściem Pawlaka. I PSL sięgnął po niego ponownie. Czy kolejna próba nie skończy się za jakiś czas prośbą do stareńkiego już lidera, by jeszcze raz was uratował?

- Pan koncentruje się na personaliach, ale ja chcę być prezesem wielkiego przeobrażenia. Wygra ta formacja, która pierwsza dokona płynnej zmiany pokoleniowej. Inni mają nieco ułatwione zadanie. Mają swoje media bądź tabuny zaprzyjaźnionych dziennikarzy, którzy często przeradzają się w szowinistycznych kibiców danej partii.

- Przyszłość szefa PSL zapowiadano panu już w latach 90. Sekretarki w Sejmie pamiętają, że proszono już nawet o wypowiedzi "jakiegoś innego posła PSL, oprócz Piechocińskiego". Było pana pełno i może przespał pan swoją szansę.

- Niczego nie przespałem. Potrafiłem poprzeć Pawlaka jako jego rywal, choć dziś znów z nim rywalizuję. Potrafiłem docenić jego zalety na tamten czas. Ale dziś są już inne czasy.

- Kiedyś PSL myślał o rozszerzeniu swojego elektoratu na miasta. Nie udało się i nie wróciliście do tego...

- Ależ skąd! Już w 1996 r. przy starciu Pawlaka z Jagielińskim prezentowałem swój program przekształcenia PSL w dużą centrową formację na kształt skandynawskich partii. To naturalna droga do formacji ludowej na kształt europejski. Raz idziemy po niej szybciej, raz wolniej.

- Zachodnie partie ludowe często przekształcały się w partie prawicowe. Może wasza szansa minęła w czasach rozbicia prawicy? Dziś na prawicy miejsca jest niewiele.

- Dla nas miejsca jest dość. Opisując PSL standardowymi kryteriami, jesteśmy chrześcijańsko-narodową centrolewicą. Tradycjonaliści, ale nie nacjonaliści. Do tego wrażliwi społecznie.

- Za daleko w lewo chyba się nie posuniecie? Taki klip wyborczy: przed kamerą tradycyjny, polski chłop z widłami. I mówi, że jest homoseksualistą i kandyduje z PSL, że kiedyś go to uwierało, po wsi gadali, ale dziś nikomu to nie przeszkadza. Koniczynka, numer listy PSL...

- Nie posuniemy, ale dlatego, że takie sprawy jak in vitro, aborcja czy preferencje seksualne są u nas kwestią prywatną, wolności sumienia. Podobnie jak sprawy wiary. Niczego nie narzucamy.

- Po dobrym wyniku wyborów postawicie się mocniej koalicjantowi z PO? Sami przyznajecie, że o wielu rzeczach dowiadujecie się z konferencji prasowych...

- Podtrzymamy żelazną zasadę, że koalicja zawierana jest na podstawie wyniku wyborów parlamentarnych. Nawet jeżeli teraz poszło nam lepiej, a Platformie tak sobie. PSL w koalicji to wartość. Zabezpiecza nas przed świętą wojną PO i PiS, ale także zbyt dużym radykalizmem jednej ze stron. Tego w systemie dwupartyjnym by brakowało.

- Politycy PO nie mieli takich oporów, mówiąc o samodzielnych rządach...

- Nieco ich poniosło. Platforma liczyła co najmniej na 40 proc. i przejęcie władzy wszędzie. Nie wyszło, popełnili błędy, wygasła mobilizacja wynikająca z niechęci do Kaczyńskiego.

Janusz Piechociński

Poseł, członek Rady Naczelnej PSL