"Super Express": - Dlaczego zabrakło prezesa PSL w ostatnim programie Tomasza Lisa?
Janusz Piechociński: - Nie chcemy debaty nastawionej na konfrontację, ale takiej, w której wymienia się poglądy i można wskazać obszary wspólnego, zgodnego działania. Wszyscy muszą mieć równe szanse. Debatę powinny uzgadniać sztaby, żeby nie było żadnych złośliwości. Tak było podczas spotkania Tuska z Pawlakiem w Polsacie.
- Politycy PiS uważają, że red. Lis jest stronniczy. Wy nie?
- Polskie dziennikarstwo jest pełne sympatii politycznych. Idziemy w stronę modelu anglosaskiego, w którym dziennikarze nie ukrywają swych poglądów, tylko występują jako strona. Dlatego mamy dziś koalicje medialno-polityczno-partyjne.
- Tomasz Lis wpisuje się właśnie w ten model?
- Jest znany z tego, że nie kryje swych poglądów politycznych oraz - mówiąc delikatnie - swego sceptycyzmu do części opozycji. Rzadko bywamy w jego programach. Ja w ciągu tego dziesięciolecia byłem u niego tylko raz. Muszę jednak panu powiedzieć, że lubię czołówkę polskich dziennikarzy, a do niej zaliczam Tomasza Lisa.
- To dlaczego tak rzadko pan go odwiedza?
- Być może woli on rozmawiać o infrastrukturze, regulacjach i finansowaniu dróg z kimś, kto się na tym nie zna, bo wtedy łatwiej mu prowadzić program. Ktoś, kto się zna - tak jak ja - może program zepsuć, uczynić go nudnym i nie nakręcać oglądalności.
- Może ludowcy boją się doświadczenia i asertywności red. Lisa?
- Nie namówi mnie pan, żebym wystawił mu laurkę. Dziennikarze wolą zapraszać polityków emocjonalnych, których wystarczy napuścić na siebie. Życie jest nudne, a walka Najmana z "Pudzianem" ekscytująca. To jej chcą u siebie w programach nasi dziennikarze. Ja nie jestem politykiem "happeningowym" i może dlatego Lis nie widzi u siebie miejsca dla takich jak ja.
Janusz Piechociński
Poseł PSL