Janusz Korwin-Mikke

i

Autor: archiwum se.pl

Janusz Korwin-Mikke: Walka trwa!

2013-06-11 4:00

Gdy Polska była pod okupacją socjalizmu "siermiężnego", a potem "realnego", rządzące kliki nieustannie walczyły. Walczono z biurokracją, walczono z chuligaństwem, walczono z analfabetyzmem - a na zakończenie dawano odpór zachodnim imperialistom, którzy w każdym zakątku świata wtrącali się w wewnętrzne sprawy Związku Sowieckiego. Tym, co wychodząc na mównicę, "walczyli" dzielnie i skutecznie, wręczano spore premie. Mogli też latem pojechać do Bułgarii - a nawet na Krym.

Obecnie Polska jest pod okupacją eurosocjalizmu - i walczymy z dopalaczami, hazardem, chuligaństwem na stadionach, globalnym ociepleniem (chwilowo przegrywamy - ale poczekajcie na grudzień!), walczymy o prawa kobiet, o prawa zwierząt...

200 lat temu socjaliści wrzeszczeli, że generałowie nic, tylko chcą wojen - w swoim, oczywiście, interesie. A w czyim interesie prowadzimy dziś te wojny?

Ot, na okładce "Uważam Rze" czytam: "Armia biurokratów marnuje nasze pieniądze na fikcyjną walkę z bezrobociem". I to jest najprawdziwsza prawda. Bezrobocie podejmuję się zlikwidować w dwa tygodnie - i każdy polityk o tym wie. Jednak tego nie robi, bo wtedy ta armia biurokratów nie miałaby z czym walczyć.

Inna armia biurokratów walczy o inwalidów. Nazywa ich zresztą obraźliwie "nie-peł-no-spraw-nymi". Macie Państwo pojęcie, jakie tam przekręty odchodzą? Kto otarł się o np. Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych - ten wie. A PFRON nie jest jedyny. Kto odmówi wydania pieniędzy "na inwalidów"? Na "chore dzieci"? Żaden poseł się nie sprzeciwi... I tak leci 10 milionów "na niepełnosprawnych" - z czego inwalidzi otrzymują jakiś milion, cztery miliony idą na zmarnowanie, a pięć milionów to łup dzielnych Wojowników.

Nic dziwnego, że chcą nadal wojować.

Jestem absolutnie przekonany, że gdyby pojawili się w Polsce Australijczycy i powiedzieli: "Chcemy wam pomóc. Weźmiemy wszystkich waszych inwalidów do Australii, damy im opiekę na australijskim poziomie" - to wszyscy ci pasowości wybuchnęliby patriotycznym uniesieniem: "Nie pozwolimy, by nasi nie-peł-no-spraw-ni tułali się po obcych krajach, by musieli chodzić do góry nogami! Miejsce naszych inwalidów jest w Polsce!".

I na pewno się nie mylę. Tak by było.

Gdy Polska sięgała od Zbąszynia po Smoleńsk wszystkich urzędników królewskich było raptem 500 (pięciuset). Nie mieli telefonów, nie mieli komputerów... I jakoś Polska nie tylko się nie rozpadła, ale potrafiła toczyć z sąsiadami zwycięskie wojny. Dopiero obalenie królestwa i powołanie Rzeczpospolitej Obojga Narodów spowodowało rozrost biurokracji. Coraz więcej szło na urzędników, coraz mniej zostawało na wojsko.

Popatrzmy, co się dzieje dzisiaj. Mamy prawie 600 000 urzędników. I tylko ok. 100 000 "żołnierzy". Ale spośród "żołnierzy" tylko 30 000 to żołnierze prawdziwi. Reszta to znów... urzędnicy. Oraz "eksperci" i inni tacy.

Chwała Bogu, że u sąsiadów jest to samo.

Ale u muzułmanów prawie nie ma urzędników...

Więc oni zajmą i nas, i sąsiadów...