Janina Ochojska szczerze o swoim raku

i

Autor: Redakcja SE Janina Ochojska szczerze o swoim raku

Janina Ochojska o chorobie: Jestem pewna, że wygram z rakiem

2019-04-26 5:00

Traktuję raka jako etap w życiu. I tyle. Wczoraj zaczęłam chemię, którą będę miała co trzy tygodnie, i jestem przekonana, że szybko się z chorobą uporam - mówi w rozmowie z Tomaszem Walczakiem prezeska Polskiej Akcji Humanitarnej i kandydatka KE w wyborach do Parlamentu Europejskiego

„Super Express”: – Jest w społeczeństwie tabu choroby; o kłopotach ze zdrowiem się nie mówi lub mówi niechętnie. Pani publicznie ogłosiła, że choruje na raka. Skąd ta decyzja?
Janina Ochojska: – Nie mówiłabym o chorobie publicznie, gdyby nie to, że kandyduję do Parlamentu Europejskiego. Uważam, że to uczciwe wobec wyborców. Co więcej, ta informacja gdzieś by wypłynęła. Wolałam mieć nad tym kontrolę. Jest też dość nieoczekiwany efekt mojego wyznania.
– Jaki?
– W filmie, w którym informowałam o swojej chorobie, nawoływałem, żeby się badać. Spotykam wiele osób, które podchodzą do mnie i mówią, że dzięki mnie zgłosiły się na badania. W pewnym sensie spełnia to rolę edukacyjną – żeby do ludzi dotarło, że badać się trzeba.
– No właśnie, pani przyznała, że sama zignorowała regularne badania…
– Nawet nie tyle zignorowałam, co po prostu nigdy nie było na nie czasu. Trzeba jednak pomyśleć, co jest ważniejsze – codzienna ganianina czy jednak zdrowie. Warto się czasami zatrzymać, zadbać o zdrowie, póki jest jeszcze czas.
– Wiele osób publicznych przyznaje ostatnio, że cierpiało lub cierpi na poważne choroby. Takie wyznanie jest jakąś formą terapii?
– Jeśli o mnie chodzi, to formą terapii to nie jest. Od chwili, kiedy dowiedziałam się o chorobie, jestem pozytywnie nastawiona. Jestem przekonana, że uda mi się z rakiem wygrać.
– Sama wiadomość o chorobie była dla pani szokiem?
– Tego dnia, kiedy się o niej dowiedziałam, byłam tak zajęta, że dopiero wieczorem uświadomiłam sobie, co to oznacza. Przyjęłam to jednak tak jak wszystko – skoro już tego raka mam, to trzeba się zmobilizować i uporać z chorobą. Żadna rozpacz w tym nie pomoże. Jestem niepełnosprawna od dzieciństwa. Dyrektor ośrodka, w którym się wychowywałam, zawsze mówił do nas, że możemy płakać, bo niepełnosprawność nie jest niczym miłym, ale co nam z tego przyjdzie? Jak człowiek to zaakceptuje, to może mieć piękne życie. I ja takie mam.
– Te doświadczenia pani pomagają?
– Traktuję raka jako etap w życiu. I tyle. Wczoraj zaczęłam chemię, którą będę miała co trzy tygodnie, i jestem przekonana, że szybko się z chorobą uporam.
– Ci, którzy o raku się dowiadują, mają poczucie końca świata. Są przekonani, że diagnoza oznacza wyrok. Nie miała pani chwili zwątpienia? Nie przeszło pani przez myśl, że może nie dać pani rady?
– W żadnym razie. Jestem absolutnie pewna, że sobie poradzę. W takim myśleniu na pewno pomaga fakt, że mam bardzo dobre rokowania. Nie mam żadnych obaw. Może to naiwność, ale też przez całe życie leczę się z różnych przypadłości, więc wiem, że pozytywne nastawienie zawsze bardzo pomaga.
– Skoro rokowania są dobre, to znaczy, że szybki powrót do zdrowia jest możliwy?
– Na tego raka jest celowana chemia, a lekarze mówią, że mam 100 proc. szans na wyleczenie. Oby tak było.
– Po upublicznieniu informacji o chorobie spotkała się pani z ogromnym wsparciem. Wszyscy życzą szybkiego powrotu do zdrowia. Dla osoby chorej to chyba niezwykle ważne, żeby takie wsparcie czuć, prawda?
– To bardzo ważne! Tak jak mówi się, że z internetu płynie fala nienawiści, to w moim przypadku wylała się fala miłości i wsparcia, za co ogromnie dziękuję wszystkim i każdemu z osobna. Oczywiście to ja muszę wygrać z chorobą, ale wyrazy wsparcia, dobre słowo, to zawsze coś, co pomaga. Każdemu. Pamiętam, że jak ks. Tischner zachorował, to wydawało się, że zewsząd płyną słowa otuchy.
– A tak nie było?
– Co ciekawe, nie było to takie oczywiste. Kiedy mówiłam mu, że trzymam za niego kciuki i się za niego modlę, powiedział, że to takie strasznie ważne. Spodziewałam się, że wszyscy do niego dzwonią i go wspierają. Okazuje się jednak, że wokół osób chorych czy tych, którzy mają problemy, bardzo często tworzy się pustka.
– Skąd się ona pani zdaniem bierze?
– Myślę, że wiąże się z to ze zwykłym lękiem. Boimy się chorób czy spotkania z czyimś cierpieniem. A takie spotkanie, co tu dużo mówić, jest trudne, bo i trudno na cierpienie innej osoby patrzeć. Dlatego też czasami się od niego odwracamy. Ale nie jest tak źle, bo jak widać na moim przykładzie, takie wsparcie okazujemy. Dlatego też warto pamiętać, jak ważne jest wspieranie w swoim otoczeniu ludzi chorych i osamotnionych, bo oni tego po prostu potrzebują. Życzliwe słowo może bardzo dużo zmienić.
– Onkolog, prof. Cezary Szczylik, ma złe zdanie na temat systemu opieki nad pacjentami chorymi na raka. „Na jednego onkologa w poradniach przypada 70 pacjentów dziennie. Czas, który lekarz może poświęcić pacjentowi, to trzy, cztery minuty. To już nie jest onkologia, to patologia”. Jakie są pani doświadczenia ze spotkania z polską onkologią? Aż tak złe?
– Przeszłam ścieżkę od jednego badania do drugiego. Teraz zaczęłam już leczenie. Spotkałam się z ogromną życzliwością lekarzy, ale też widziałam ogromne kolejki pacjentów i rzeczywiście na kolejne badania trzeba swoje odczekać. Nie da się też ukryć, że osób potrzebujących pomocy jest znacznie więcej niż możliwości, jakie mają lekarze. Lekarzy w onkologii jest po prostu za mało. Tak samo jak za mało jest miejsca. A potrzeby są ogromne, bo pacjentów jest dużo i będzie ich jeszcze przybywać.
– Z udziału w wyborach pani nie rezygnuje. Wiem, że pani energią można obdzielić pułk wojska, ale czy walka z chorobą i kampania wyborcza to nie za dużo jak na jedną osobę?
– Na pewno jest to ogromne wyzwanie, ale z moimi współpracownikami mam już to zaplanowane. Myślę, że będą dni, kiedy po chemii będę czuła się lepiej i będę mogła jechać w teren spotkać się z wyborcami. Bardzo bym tego chciała, ponieważ spotkania z ludźmi bardzo lubię. Jeśli jednak będzie akurat gorszy dzień, będziemy łączyć się przez internet. Myślę, że uda się to wszystko pogodzić.
Rozmawiał Tomasz Walczak

REAKCJA LEKARZA NA DECYZJĘ 90-LATKI CHOREJ NA RAKA: Robi pani dokładnie to, co zrobiłbym sam, będąc na pani miejscu