"Super Express": - Rząd Ewy Kopacz finiszuje z programem, który umożliwi monitoring w każdej szkole. To się sprawdzi?
Jan Wróbel: - Mam trochę negatywny stosunek do odgórnych reform, które mają poprawić edukację i bezpieczeństwo w szkołach "w całej Polsce". Monitoring to dopuszczalna forma poprawiania bezpieczeństwa. I powinna być montowana, ale też demontowana na życzenie rodziców i nauczycieli w danej szkole. Oni mogą sobie przecież tego życzyć bądź nie. Wolałbym jednak, żeby wkładano więcej energii w działalność poszczególnych szkół, rad rodziców, rad uczniowskich. A nie w energię ekspertów z Warszawy decydujących, jak obowiązkowo i za dopłatą pomóc szkole w Serocku.
- Jako praktyk miał pan do czynienia z monitoringiem w szkole? Spełnił swoje zadanie?
- W jednej ze szkół był monitoring, choć wymuszony przez przeprowadzkę z jednego budynku do drugiego. W gabinecie dyrektora był nawet podgląd z kilku kamer. I u tej wspólnoty nauczycielsko-uczniowskiej niechęć do nieustannego monitorowania ich życia ze strony powiedzmy dyrekcji okazała się większa niż lęk przed możliwymi, nieuwiecznionymi przez kamerę aktami przemocy. Praktyczne doświadczenie było takie, że lokalna społeczność chwacko i dzielnie ten monitoring wyłączyła. Monitoring jest tak poważnym problemem wychowawczym, że nie może być wprowadzany inaczej niż na życzenie tych, których ma chronić.
- Powrót przez Ewę Kopacz do monitoringu w szkołach powinien nas dziwić? Kiedy zgłaszał to Roman Giertych, politycy Platformy mówili, że to inwigilacja uczniów i stawianie ich w roli podejrzanych.
- Romana Giertycha uważano za złego ministra edukacji, ale krytykowano go jednak po linii politycznej. Chodziło o wmówienie Polakom, że ta IV RP jest pełna kryptofaszyzmu. I choćby Roman Giertych był aniołem polskiej edukacji, to też byłby za wszystko krytykowany (śmiech). Ja traktowałem i krytykowałem Giertycha tak jak innych ministrów edukacji, jako ludzi jednak dobrej woli. Mam o nim opinię lepszą niż ogół polskich nauczycieli. Nie różnił się on jednak od innych jedną złą cechą. Uważał, że jakieś przymusowo wprowadzane z Warszawy rozwiązanie na pewno przyniesie w całej Polsce dobry owoc.
- Dziś jego pomysły wracają proponowane przez dawnych krytyków.
- Nie tylko jego. Powrót Ewy Kopacz do pomysłów dających się streścić jako "PiS-owskie", nie powinien dziwić. Odpowiadały one bowiem na tłumione pragnienia większości Polaków. Pragnienia, by jakaś mądra, a przynajmniej dynamiczna i zdecydowana władza rozwiązała problemy, które w innym przypadku będziemy musieli rozwiązać sami. Powrót do pomysłów PiS z lat 2005-2007 w Polsce rządzonej przez Platformę już się niemal dokonał, choć inaczej nazywany. PiS jako opozycja jest zaś mniej PiS-owski niż był wtedy, gdy rządził.