"Super Express": - Grupa opozycjonistów głoduje w Krakowie, ponieważ MEN wprowadza reformę nauczania historii w szkołach średnich, która zakłada, że uczniowie będą się jej obowiązkowo uczyć tylko w pierwszej klasie liceum. Sprawa warta jest tak radykalnych działań?
Jan Wróbel: - Sprawa dobra edukacji narodowej wymaga radykalnych działań, choć uważam, że akurat w tym przypadku są one niepotrzebne. Szkoda, że ostrze protestu zostało wymierzone właśnie w reformę nauczania historii. Ma ona bowiem zdecydowanie więcej plusów niż minusów.
- Pana zdaniem ten protest nie jest w ogóle potrzebny?
- Protestujący przeciw tej reformie popełniają dwa błędy. Jeden wynika z pychy historyków, którzy wychodzą z założenia, że jeśli przedmiot nie nazywa się "historia", a "historia i społeczeństwo", i będzie się go nauczać tych, którzy nie wybrali profilu humanistycznego, to już nie jest historią. A to bzdura.
- Ci, którym reforma się nie podoba, twierdzą też, że ograniczenie nauczania historii to krok ku ograniczeniu postaw patriotycznych wśród młodzieży. Podziela pan te obawy?
- Oczywiście, szkoła powinna kształcić postawy patriotyczne i wykształcać rozumowanie historyczne. Te dwie rzeczy są bardziej możliwe teraz po reformie niż przed nią. Tu pojawia się drugi błąd obrońców starej metody nauczania - uważają, że jeżeli szkoła uczy za mało historii Polski, to jest to nauczanie niepatriotyczne. Chciałbym zwrócić uwagę, że całe pokolenia polskich patriotów wychowane były w szkołach, które nie uczyły historii Polski lub uczono jej marginalnie. Nie mówię tu tylko o czasach zaborów czy innej okupacji - nawet w osiemnastowiecznej Polsce Tadeusz Kościuszko uczył się w szkole rycerskiej, w której historii Polski jako przedmiotu nie było.
- Widzę, że jest pan entuzjastą zmian wprowadzonych przez Ministerstwo Edukacji Narodowej.
- Nie czuję się dobrze jako rzecznik MEN, bo mam do niego sporo pretensji o działalność w ogóle, a o zmiany programowe nauczania historii w szczególe. Niemniej to logiczna kontynuacja reformy gimnazjalnej i dziwić się należy, że te rozwiązania wprowadza się dopiero teraz, a nie w momencie, kiedy utworzono gimnazja. Tym bardziej że dostrzegam dwa pozytywne skutki tej reformy.
- A mianowicie?
- Po pierwsze, historia w klasie pierwszej zrealizuje nauczanie historii współczesnej. A przecież to do tej pory było najsłabszym elementem edukacji historycznej w polskiej szkole. Zawsze uczyło się jej w klasie trzeciej i zawsze były, często spore, opóźnienia programowe, których nie dało się nadrobić. W związku z tym lekcje o historii Polski po 1956 praktycznie się nie odbywały albo w najlepszym razie odbywały się w maju czy czerwcu, kiedy mało się w szkole dzieje, a głowy uczniów bardziej zaprząta wystawianie ocen niż nauka. Poza tym zwracam uwagę, że na lekcjach matematyki czy geografii nie ma powtarzania w liceum słowo w słowo tego, o czym mówiło się w gimnazjum. A tak właśnie do tej pory było.
- Mimo wszystko osoby, które edukację historyczną skończą na pierwszej klasie, nie będą mniej kompetentne w swojej wiedzy.
- Wracamy tu do przedmiotu historia i społeczeństwo. Pozwala on uczyć w sposób inny niż maturalny. Daje do wyboru różne wiązki tematyczne i sposoby nauczania historii i wreszcie nauczyciel może w zgodzie z prawem, a nie tylko w zgodzie z własnym sumieniem, dostosować sposób nauczania historii do grupy, którą ma.
- Czemu to takie ważne?
- W grupie, w której przeważają dziewczęta uczące się w klasach biologiczno-chemicznych, inaczej dobierze pan tematy, tempo i cel nauczania historii niż w grupie, która się składa z chłopaków myślących o studiach na politechnice. Każdy doświadczony nauczyciel to wie. Do tej pory musieliśmy jednak uczyć pod sznurek, a teraz można uczyć historii rozumniej, i co najważniejsze w sposób atrakcyjny dla konkretnej grupy uczniów. A to przecież w wypadku tego przedmiotu najważniejsze.
Jan Wróbel
Publicysta, dyrektor I Liceum Społecznego w W-wie