"Super Express": - Sąd Okręgowy w Warszawie przyznał Zbigniewowi Romaszewskiemu odszkodowanie i zadośćuczynienie za działalność opozycyjną w PRL w wysokości 240 tys. złotych. Dlaczego właśnie teraz były marszałek Senatu wystąpił o taką rekompensatę?
Jan Rulewski: - Zbigniew Romaszewski to wielce zasłużona postać. Numer jeden w Warszawie. Od niego powinny zaczynać się wszystkie wycieczki zwiedzające Warszawę. Poczuł się chyba dotknięty ostatnimi wyborami.
- Przegrał z Markiem Borowskim w wyborach do Senatu.
- W gruncie rzeczy nie przegrał z Borowskim, ale z falą powodzenia Platformy. Poczuł się dotknięty
i, mówiąc szczerze, miał prawo do takiej reakcji. Przecież on dla Warszawy, dla Polski, dla robotników poświęcił całe życie. Było to życie znaczone pobytem w więzieniu, szykanami, izolacją. Dziś jest człowiekiem, który podobnie jak ja, częściej niż kiedyś korzysta z usług medycznych. Jeśli korzysta się z usług specjalistów, to kosztuje więcej. Czy Zbigniew Romaszewski, wieloletni marszałek Senatu, powinien rozpychać się łokciami w kolejce jak wszyscy?
- Trudno jest mi to sobie wyobrazić.
- W artykule 19 konstytucji jest zapis, że "Rzeczpospolita Polska specjalną opieką otacza weteranów walk o niepodległość, zwłaszcza inwalidów wojennych". Była podstawa prawna, a sąd z własnej inicjatywy przyznał nawet wyższą kwotę niż ta, o jaką wnioskował Romaszewski. Sąd słusznie więc zinterpretował ten przepis. Tacy ludzie mają prawo do szczególnej opieki.
- Broni więc pan prawa byłych opozycjonistów do odszkodowań.
- Oczywiście. Zawsze był deficyt osób, które chcą stawać w obronie zbiorowości i niepodległości innych. Dobrze też, że tego typu sprawy oddaliśmy niezależnym sądom. Na płaszczyźnie prawnoustrojowej uważam, że te rozstrzygnięcia nie podlegają kwestionowaniu.
- Innym, podobnie zasłużonym, a mniej znanym osobom również należą się jakieś pieniądze?
- Każdy niech się sam ocenia, jakie straty poniósł w walce.
- Pan jako były opozycjonista wystąpi do sądu o rekompensatę?
- Nie. Ja odniosłem z tej walki same zyski. Najważniejsza dla mnie jest satysfakcja z wywołanych zmian. Wtedy nie wierzyłem, że to osiągniemy. Większej nagrody nie chcę. Nie może to być jednak zasadą. Nie można zamykać tej drogi nikomu, bo nie znamy pobudek, dla których ci ludzie chcieliby ubiegać się o odszkodowania. Osobiście chciałbym uregulować jedną drobną rzecz. Wyrównanie krzywd z tytułu dyscyplinarnych zwolnień, bo ci ludzie mają dziś niższe emerytury. Prawo tego nie reguluje. Wtedy represje przyjmowaliśmy jako koszty walki. Ale cóż, życie się kończy i każdy dokonuje rozrachunku.
- Nie brakuje głosów, że marszałek Romaszewski wcale nie ma tak małej emerytury i że jego nagrodą powinna być niepodległość oraz późniejsze zaszczyty państwowe, w tym wybór na stanowisko senatora i marszałka Senatu.
- Sukces wyborczy Romaszewskiego i wielu innych był oczywiście nagrodą za przeszłość opozycyjną. Ale najlepszą nagrodą są uściski dłoni ludzi na ulicach. Szacunek zwykłych ludzi.
- Ubieganie się o odszkodowanie od państwa w takiej sprawie nie jest najkrótszą drogą do utraty tego szacunku? Tym bardziej w tak trudnym czasie jak obecnie.
- To jest ocena indywidualna. Trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, na ile czujemy się dłużnikiem, a na ile wierzycielem. Ja uważam, że nie spłaciłem jeszcze długu wdzięczności. Tej Polski, o której marzyliśmy, jeszcze nie ma. Jeśliby była, być może też ubiegałbym się o odszkodowanie.
Jan Rulewski
Działacz opozycji solidarnościowej, poseł PO