"Super Express": - Rok temu Mariusz Janicki na łamach "Super Expressu" tak ocenił Lecha Kaczyńskiego: "był bardzo dobrym szefem NIK, zupełnie przyzwoitym ministrem sprawiedliwości, ale już słabym prezydentem Warszawy i jeszcze słabszym prezydentem kraju". Zgadza się pan?
Jan Rulewski: - Raczej tak, ale przede wszystkim zwróciłbym uwagę na jego rolę w powstaniu Solidarności. Wtedy się poznaliśmy. Jako młody i nonkonformistycznie nastawiony prawnik rzucił wyzwanie komunie. To pod jego dyktando pisaliśmy demokratyczną ustawę o związkach zawodowych.
- A jak pan widzi jego drogę już w III RP?
- Za jego prezesury Najwyższa Izba Kontroli podniosła głowę. Po czasach marazmu umocnił jej pozycję jako instytucji niezależnej i autorytetu w ramach przestrzegania prawa w Polsce. Wzmocnił rolę państwa jako "sędziego".
- Tę samą filozofię przeniósł do Ministerstwa Sprawiedliwości?
- Tak. Zakładał, że jeśli państwo ma odgrywać jakąś rolę, to przede wszystkim "sprawiedliwego sędziego". Nie ingerował w bieżącą grę polityczną, ale stał na straży porządku. Grał tylko na autorytet swój i państwa.
- I wkrótce cieszył się największym zaufaniem społecznym. Dlaczego je stracił, będąc prezydentem?
- Można tu chyba mówić o niezbyt zdrowym tandemie politycznym Lecha i Jarosława na szczytach władzy. Jak to zwykle bywa wśród bliźniaków, jeden dominuje nad drugim i tu niewątpliwie był to Jarosław. Lech prezydent mało przypominał Lecha z lat 80. Był wyraźnie przytłoczony ciężarem tego wyzwania.
- Jakie były główne wyznaczniki jego prezydentury?
- W polityce krajowej poszukiwał nowej formuły Solidarności. Polityka zagraniczna miała niewątpliwie ostrze wschodnie. Zakładał, że Polska jako stosunkowo duży kraj europejski może odegrać rolę reprezentanta interesów państw regionu i że tej roli się od niej oczekuje. Ta koncepcja się nie sprawdziła.
- Dlaczego?
- USA, czyli główny rozgrywający na świecie, zmieniły obszar zainteresowania z Europy na Azję. Europa została skazana na współpracę wszystkich państw, nawet tych zwaśnionych. Do tego jednak trzeba umieć zapominać i działać pragmatycznie. Kaczyński miał z tym kłopot. Uważał, że w Rosji chcą odbudować Związek Radziecki.
- Trudno jednak odmówić jego prezydenturze dużej aktywności, dynamizmu...
- To prawda, ale czy to musi być zaleta? Komorowski lepiej zdefiniował swą rolę jako prezydent. Konstytucja nie jest tu jednoznaczna, ale Trybunał Konstytucyjny uznał, że w polityce zagranicznej rolę wiodącą ma premier. Natomiast jeśli chodzi o Kwaśniewskiego, to pamiętajmy, że działał w dobrej koniunkturze dla Polski. Kaczyński miał dużo trudniej, bo Polska była w gorszej sytuacji międzynarodowej.
- Dlaczego prezydent Warszawy Gronkiewicz-Waltz już dwa lata zwleka z budową pomnika ofiar katastrofy smoleńskiej w stolicy?
- Nie rozumiem tego. Hiszpanie mawiają "maniana", co znaczy "nie śpieszmy się, poczekajmy". Podobnie myśli pani prezydent. Jest to o tyle dziwne, że tamta podróż była wynikiem wieloletnich czy nawet wielopokoleniowych starań, by wspólnie i ponadpolitycznie złożyć hołd pomordowanym w Katyniu.
Jan Rulewski
Senator PO, działacz opozycji w PRL