„Super Express”: – Czy wierzy pan, że Marek Falenta już pół roku przed wybuchem afery taśmowej mówił osobom związanym z PiS, że ma nagrania kompromitujące polityków rządzącej wówczas PO?
Jan Ordyński: – Autor artykułu twierdzi, że ma świadków. Myślę, że żadna poważna gazeta nie wypuściłaby artykułu o takim ciężarze gatunkowym bez dokładnego sprawdzenia takiej informacji. Te zarzuty się pojawiały już wcześniej. Uważam, że sprawę powinna wyjaśnić prokuratura. Choć patrząc na obecne uwarunkowania, to nie jestem optymistą.
– Jednak przedstawiciele PiS zdecydowanie zaprzeczają, by była to prawda.
– Wszystko jest możliwe. Zadziwia mnie, że w sprawie afery taśmowej na razie nic nie wiemy. Że służby, w sytuacji, gdy podsłuchiwano najważniejszych ludzi w państwie, nie sprawdziły tego dokładnie. Że afera do dziś jest niewyjaśniona. To powinno być wyjaśnione dogłębnie, tymczasem wciąż nie wiemy co się stało. A to przecież draka na 120 fajerek. Jeśli artykuł „Gazety Wyborczej” oparty jest na faktach, to wkroczyć powinna prokuratura. Jeśli jest to nieprawda, to absolutnie osoby w artykule opisane powinny iść do sądu. Absolutnie jeżeli ktoś się czuje pokrzywdzony pomówieniami, powinien bezwzględnie wytaczać procesy w postępowaniu cywilnym o ochronę dóbr osobistych i w postępowaniu karnym o zniesławienie. To są zbyt poważne sprawy. To nie artykuł o tym, że ktoś ma pypeć na nosie, ale oskarżenia, które gdyby się potwierdzały byłyby eliminujące z życia politycznego.
– Czy afera podsłuchowa miała wpływ na wybory w 2015 roku, czy twierdzenia o tym są jednak przesadzone?
– Myślę, że jakiś wpływ miała. Tak, jak w 2005 roku dzięki częściowo udokumentowanym, a częściowo nieudokumentowanym zarzutom klęskę poniosło SLD, tak myślę, że i w 2015 roku byli ludzie, którzy podjęli decyzję wyborczą na podstawie tego, że usłyszeli nagrania polityków PO.