Jan Guz

i

Autor: Piotr Kowalczyk

Jan Guz: Nie ma siły politycznej, która dźwignie ten kraj

2013-09-16 6:50

Przewodniczący OPZZ Jan Guz o protestach związkowców.

"Super Express": - Jest pan zadowolony z tego, jak wypadła wspólna akcja protestacyjna związków zawodowych w Warszawie?

Jan Guz: - Trudno być zadowolonym z manifestacji, w której trzeba wymuszać na rządzie aktywność i działanie. Będę zadowolony, kiedy nasze postulaty będą realizowane. W zeszłym tygodniu umożliwiliśmy społeczeństwu zaprezentowanie swoich oczekiwań i pokazaliśmy, jak głębokie jest niezadowolenie społeczne. Ludzie przyszli się upomnieć o podstawowe prawa społeczne i ekonomiczne.

- Gdy zaczynał się wasz czterodniowy protest, przewodniczący Solidarności Piotr Duda zapowiedział, że jeśli postulaty związkowe nie będą spełnione, jesteście gotowi zostać nawet dłużej niż tylko do soboty. Wygląda na to, że nic się nie zmieniło, a jednak zwinęliście miasteczko spod Sejmu.

- Protest odbywał się w bardzo trudnych warunkach atmosferycznych. Musimy brać odpowiedzialność za ludzi. Nie planowaliśmy zostawać dłużej, bo od początku mówiliśmy, że finał będzie w sobotę w postaci marszu, masowego protestu na ulicach. Były różne hasła i nawet było takie zapotrzebowanie wśród protestujących, ale my jako liderzy związkowi tłumaczyliśmy, że nie ma to większego sensu. Jeśli mamy wyjść jeszcze raz na ulice, będziemy uruchamiali plan B i będziemy to rozpatrywać w Międzyzwiązkowym Komitecie Protestacyjnym.

- W Warszawie właściwie było spokojnie, jakbyście chcieli tylko pokazać swoją siłę. Macie zamiar jej użyć?

- Jeśli nie będzie zrozumienia ze strony rządu, jeśli nie będzie poważnej rozmowy o naszych postulatach, to skorzystamy z innych dozwolonych prawem metod walki. A jest ich wiele. W pierwszej kolejności jesteśmy nastawieni na dialog, oczekujemy propozycji ze strony rządu.

- Paweł Graś i minister Kosiniak-Kamysz apelowali, abyście wrócili do rozmów w Komisji Trójstronnej. Posiedzenie ma się odbyć już w piątek, 20 września. Wrócicie?

- Chcieliśmy rozmawiać w poszczególnych ministerstwach, bo one są zorientowane w problemach. To jednak nie do końca się udało. W Komisji Trójstronnej np. na temat transportu kilkakrotnie wywoływaliśmy dyskusje i nie dały one żadnego efektu. Potrzebny był strajk na kolei. Wywoływaliśmy dyskusje o ochronie zdrowia, rząd dużo obiecywał, ale nic z tego nie wynika i to się ciągnie kilka lat. Minister Kosiniak-Kamysz powinien o tym pamiętać. Jeśli mamy przyjść i tylko odfajkować kolejne spotkanie, to nie. Przedstawiciel prezydenta Komorowskiego, który spotkał się z nami, powiedział, że prezydent mógłby podjąć się skoordynowania działań na rzecz dialogu. Bardzo proszę.

- Jak zostaliście przyjęci w Warszawie? Tak duża kilkudniowa manifestacja wiąże się ze sporymi utrudnieniami dla mieszkańców. Zdarzały się przykre sytuacje?

- Otrzymaliśmy od warszawiaków wiele dowodów sympatii, ciepła i wsparcia. To było coś, czego nie było od lat osiemdziesiątych. Ludzie machali do nas rękami, pozdrawiali. Do miasteczka przynosili ciasta własnego wyrobu. Ja sam dostałem setki listów z poparciem.

- Ile osób zebrało się pod związkowymi sztandarami? Padają rozbieżne liczby.

- Mamy listy obecności, bo w autokarach musieliśmy ludzi ubezpieczyć. Tych, którzy przyjechali z terenu, mamy na nich prawie dwieście tysięcy. A byli z nami jeszcze ludzie z Warszawy.

- Więcej było związkowców z Solidarności czy z OPZZ?

- Nie liczyłem tego. Ale wiem, że na przykład moi nauczyciele nie doszli w marszu nawet do ronda de Gaulle'a i choćby dlatego nie byli widoczni na placu Zamkowym.

- Gdyby Piotr Duda zdecydował się jednak na tworzenie list wyborczych i wejście do polityki...

- Piotr Duda nic nie robi bez uzgodnień w komitecie. Wszystko wspólnie uzgadniamy, nie będę teraz opowiadał, kto jest w czym lepszy, za co w komitecie odpowiada czy kto rozdaje karty. Podejmujemy wspólne decyzje.

- Wspólnie pójdziecie do parlamentu?

- Nie interesuje nas na tym etapie żadna polityka. Z każdym rządem będziemy walczyć o prawa pracownicze.

- A jeśli związkowe doły będą wam sygnalizować, że inaczej nie da się osiągnąć tych celów, będą naciskać, żebyście to wy ich reprezentowali w wyborach? Może będziecie zmuszeni powiedzieć: "Nie chcę, ale muszę".

- Ja, również jako politolog, w tej chwili nie będę radził moim kolegom wchodzenia do polityki. Natomiast jeśli jacyś nasi koledzy pojedynczo będą chcieli się tam sprawdzić, to niech godnie reprezentują ruch zawodowy, ale nie będą tego robić jako związek zawodowy.

- Piotr Duda ma charyzmę, potrafi zgromadzić wokół siebie ludzi. Może sprawdziłby się w polityce? Mamy w Polsce podobne doświadczenia, wspominając choćby o AWS Mariana Krzaklewskiego.

- Myślę, że koledzy wyciągnęli wnioski z przeszłości. Nie jestem ich rzecznikiem ani żadnym ekspertem. Byłoby bardzo trudne wchodzić siłą całego związku do polityki. Byłoby też chyba niezrozumiałe. Trzeba byłoby przeprowadzić bardzo głębokie kalkulacje, co możemy na tym osiągnąć. Oczywiście wyobrażam sobie, że trzy centrale związkowe tworzą komitet wyborczy, ale to bardzo odległa teoria i dziś nie wchodzi w grę. Związkowcy mają inne zadania. Ale przyznaję, jest czasem potrzeba, by wykorzystać wiedzę i rozpoznanie działaczy związkowych w innych dziedzinach, gdy ustanie praca w związku. Na tym etapie włączanie się do polityki nie byłoby dobre dla ruchu związkowego. Ale mam świadomość, że dziś nie ma siły politycznej, która - że się tak wyrażę - dźwignie ten kraj.

- Z takiej świadomości nie wynika jakaś odpowiedzialność? Jeśli waszym zdaniem politycy jej nie biorą...

- Nie. My chcemy obudzić klasę polityczną, wstrząsnąć nią tak, jak to już w historii bywało. Wszystkie związki zawodowe są z natury lewicowe, wszystkie partie przed wyborami też są lewicowe. Przed partiami lewicy stawiam jeden obowiązek. W każdym porozumieniu, jakie będą zawierać, najważniejsza ma być Polska socjalna. Te problemy mają być na pierwszym miejscu albo inaczej ich w pierwszej kolejności wysadzimy.