"Super Express": - Uważa się pan za wolnorynkowca?
Marek Jakubiak: - W rozsądnych ramach.
- Czy w tych rozsądnych ramach mieści się to, że oburza się pan blokadą treści na pańskim profilu na Facebooku? Nie kłóci się to z pańskimi poglądami na wolność gospodarczą? W końcu Facebook to prywatny portal.
- Jak pan pamięta, umieściłem na swoim profilu wpis, w którym ogłosiłem, że mam zamiar pojawić się z rodziną na Marszu Niepodległości, czy to się Facebookowi podoba, czy nie. Zilustrowałem to fotografią, na której było morze biało-czerwonych flag. Zbulwersowało mnie to, że takie zdjęcie umieszczone przez polskiego parlamentarzystę było powodem do interwencji administratora serwisu.
- Jak to w przypadku prywatnej firmy - łaska Facebooku na pstrym koniu jeździ.
- Tyle że Facebook musi wziąć pod uwagę, że Polska to nie Europa Zachodnia i jesteśmy wrażliwi na tym punkcie. Rozumiem, że portal posłużył się pewnego rodzaju wzorcem wolności słowa, tzn. jak w Niemczech kobiety były gwałcone przez imigrantów, to wszystkie media miały zakaz mówienia o tym. Natomiast w Polsce wolność słowa jest dosłowna i nawet jeśli Facebookowi nie podobają się biało-czerwone flagi, to nie powinien tego banować.
- Wiemy, że wielkie międzynarodowe korporacje, takie jak Facebook, nie kochają demokracji i wolności słowa i traktują je bardzo wybiórczo. Może trzeba się z tym pogodzić?
- Nie ma tak. Zarabiają na polskich obywatelach, w tym na mnie. Co więcej, to portal, który dostał niemal wyłączność na komunikowanie się między nami i Facebook musi to uszanować. Jeśli nie będzie tego szanował.
- To co mu zrobimy?
- Spokojnie, myślimy o tym.
- Bo wie pan, wpisując się na ten portal, zgadzamy się na to, że sprawy między nami a Facebookiem będą podlegały sądownictwu w Kalifornii.
- No tak. Facebook to fajny portal, z którego sam chętnie korzystam, ale chodzi o to, żeby zachowywał się według standardów - nie swoich, czyli amerykańskich czy innych - ale żeby się dopasował. Skoro ma tu oddział, to dobrze, żeby ktoś im podpowiedział, że skoro jest prywatną spółką, powinna zarabiać pieniądze, a nie brać się za robienie polityki. Mieszanie się do polityki sprawi, że czarny PR prędzej czy później odbije się na ich dochodach.
- A pana zdaniem Facebook prowadzi jakieś polityczne intrygi?
- Myślę, że jest parę gorących głów i to szczególnie z terenu Polski, które zaczęły nazbyt utożsamiać swoje poglądy polityczne z tym, co robią zawodowo. Widać, że są tam osoby - dzieci korporacji - które przestały myśleć. Facebook musi reagować, bo te gorące głowy wprowadzą go w kanał, z którego wyjścia nie będzie.
- Tyle że to nie gorące głowy w Polsce decydują o tym, co jest blokowane, ale algorytmy i ludzie, którzy pracują w innych krajach. Trudno też mówić o zmasowanej akcji politycznej przeciwko określonym środowiskom, skoro blokady kont dotyczyły Jarosława Kuźniara, publicysty Krytyki Politycznej czy Ośrodka Monitorowania Zachowań Ksenofobicznych i Rasistowskich - czyli ludzi i instytucji, które trudno utożsamiać z prawicą.
- Być może osoby, które odpowiadają za blokowanie treści, powinny przestać używać algorytmów. Z tego bowiem co widać, wystarczy określona liczba skarg, żeby z automatu coś zablokować. To może być zorganizowana akcja, która chyba trwa na Facebooku. Jest akcja, będzie zapewne racja. Teraz środowiska narodowe będą chciały blokować strony lewicujące. Facebook musi się ogarnąć, bo skoro otworzył politykom możliwość utworzenia konta na swoim portalu, trzeba umożliwić bezpośredni kontakt z wyborcami.
- Facebook jako medium nie ma, pana zdaniem, prawa decydować o treściach, które się tam pojawiają? Trudno na przykład oczekiwać, żeby portal wPolityce.pl był zmuszany do publikowania felietonów lewicowych autorów, a "Gazeta Wyborcza" do publikacji tekstów narodowców.
- To jest inna sytuacja. Skoro bowiem Facebook umożliwia mi swobodne wypowiadanie się, to proszę, żeby nie ograniczał mi takiej możliwości. Rozumiem, że pewna forma kontroli treści musi istnieć, żebyśmy zachowali jakiś poziom kultury. Tym bardziej że spora część użytkowników czuje się zupełnie anonimowa i może do woli obrażać innych. Ja nie chcę po prostu, żeby Facebook ograniczał moją możliwość wypowiadania się. Wybaczy pan, ale w zablokowanym wpisie nie ma żadnej podstawy mojej złej woli czy łamania jakichkolwiek zasad.
- A pamięta pan głośną sprawę drukarza, który odmówił wydrukowania ulotek dla działaczy środowisk LGBT? Wtedy narodowcy, którzy dziś bulwersują się cenzurą na Facebooku, bronili przedsiębiorcy, mówiąc, że "w tym zakresie pierwszeństwo swobody umów i wolnorynkowej wolności gospodarczej jest oczywiste". Może powinni się trzymać tej wykładni?
- My się chyba nie rozumiemy. To jakieś przykłady z kosmosu. Gdyby Facebook był producentem i odmówił komuś wyprodukowania czegoś, to jest jego sprawa. Umowa między mną a Facebookiem jest jednak taka, że ja tworzę profil, na który wchodzi kilkaset tysięcy ludzi, że wszystko jest w ramach kultury. Blokując jakieś treści, ten portal ogranicza nie siebie, ale mnie. Powinien trzymać się więc swojego regulaminu, który wobec mnie złamał. Co więcej, wywołał dyskusję, która na przywróceniu profili zablokowanych osób się nie skończy. Ona już trwa w parlamencie.
- Tak?
- Tak, rozmawiałem z kilkunastoma posłami, których Facebook w przeszłości potraktował podobnie. Będziemy rozmawiać ze Stanami Zjednoczonymi albo z akcjonariuszami Facebooka.
- I wierzy pan, że prywatyzacji internetu i monopolizacji usług polski parlament zdoła się przeciwstawić? Rzucicie Zuckerberga na kolana?
- Nie chodzi o to, żeby go rzucić na kolana. Nie chodzi o upokarzania kogokolwiek. Chodzi po prostu o to, żeby nie ograniczać swobody wypowiedzi.
- A jak pan reaguje na tłumaczenia jednego z dyrektorów Facebooka, który mówił, że blokowano profile organizacji i działaczy narodowców, bo promowali plakat Marszu Niepodległości z symbolem falangi. Ten uważają za symbol "odniesień do mowy nienawiści".
- Jestem zdziwiony. Ktoś mu źle suflował, ponieważ falanga nadal funkcjonuje na banderze marynarki wojennej.
- Nie jest jednak stylizowana na symbol przedwojennego ONR Bolesława Piaseckiego.
- ONR jest dziś legalną organizacją. To środowisko młodzieżowe, które ma swoje zapatrywania i konotacje historyczne. To koloryt. Jest tak, że ludzie są radykalni za młodu. Im starsi się stają, tym mniej w nich radykalizmu.
- Tyle że przedwojenny ONR uznawany jest przez część historyków za organizację jawnie faszystowską. Odwołując się do nazwy i symboliki, młodzi nie utożsamiają się z tymi czarnymi kartami polskiej historii?
- Jakaś ciągłość pewnie jest, ale z całą pewnością można założyć, że to nie są takie same poglądy jak przedwojenne. Ani wtedy, ani dziś ONR nie można uznać za organizację powszechną. To marginalne środowisko, które nie stanowi zagrożenia. Na Marsz Niepodległości przychodzą dziesiątki tysięcy ludzi. Oenerowców jest garstka. Rozdmuchiwanie sprawy ONR i ignorowanie tego, co się dzieje wokół, jest manipulacją.
- Ale może przy okazji dyskusji wokół Facebooka warto zwrócić uwagę, że w przestrzeni publicznej funkcjonuje symbol - falanga - pod którym bojówki ONR rozbijały wykłady na uniwersytetach, biły żydowskich studentów i demolowały żydowskie sklepy, a Piasecki i jego koledzy nie kryli swoich totalitarnych zapędów?
- Nie jestem specjalistą od historii ONR, nie jestem członkiem tej organizacji ani jej nie wspieram. Widzę świetnie wykształconą polską młodzież, która ma radykalne poglądy na źródła swojego pochodzenia i szanuję ich za to, że mają jakąś życiową pasję. Dzięki nim mówimy dziś o żołnierzach wyklętych, znów odkrywamy historię. Zarówno w ONR, Młodzieży Wszechpolskiej i Ruchu Narodowym są pasjonaci polskości.
Zobacz także: "MASA" w WIĘC JAK?: Powtórzyłbym swoje życie