Zakłamanie w PRL-u osiągnęło taki poziom, że oczywista prawda była niewiarygodna. I dziś mamy podobną sytuację, kiedy rządzący i usługujący im dziennikarze wciskają nam prawdziwe kłamstwa.
Powtarzają, że politycy w kampanii nie mogą mówić o cięciach wydatków socjalnych i podwyższeniu podatków. Dlaczego? Ano dlatego, że mówienie prawdy grozi katastrofą wyborczą. Ośmiesza się pytanie "jak żyć", bo istotniejszy w kampanii jest problem, "jak łżyć" wiarygodnie. Minister Jacek Rostowski dał w Sejmie przykład, jak łżeć przed wyborami. Wspierał go premier jako nauczyciel i wychowawca opozycji oraz narodowa waleriana. Dowiedzieliśmy się, że niczego nie musimy robić, żadnych reform, bo w razie czego mamy 30 mld dolarów na czarną godzinę. Pieniądze z linii kredytowej Międzynarodowego Funduszu Walutowego. I co najdziwniejsze, rząd załatwił tę forsę 2 lata temu, kiedy byliśmy zieloną wyspą Europy razem z Grecją. Przeciwstawiali się temu PiS i SLD, ale wiadomo, że opozycja źle życzy rządowi, a więc Polsce.
Nikt nie zapytał Rostowskiego, ile płacimy za utrzymanie tej linii kredytowej. Żaden bank nie będzie trzymał dla nas forsy za darmo. Od prof. Krzysztofa Rybińskiego dowiedziałem się, że jest to jakieś 50 mln dolarów rocznie. Krótko mówiąc, ta waleriana pożyczkowa Rostowskiego kosztowała podatników około 100 milionów dolarów. Nikt nie zapytał Rostowskiego, co będzie po wykorzystaniu tego kredytu. Minister finansów radośnie uspokajał, że pieniądze te wystarczą, by przez kilka miesięcy państwo mogło wypłacać renty i emerytury oraz płace w sferze budżetowej. Świetnie, ale co potem: nastąpi koniec świata? Żadne z tych pytań nie zostało zadane, bo wszyscy łżą na walerianie.
Uspokaja nas nawet prestiżowy "The Economist", który zawsze znajdzie jakieś pozytywne wskaźniki wzrostu. Okazuje się, że w czasie kryzysu Polska podgoniła inne kraje we wzroście PKB na głowę. Tę radosną wiadomość podchwyciły rządowe media. Dowiedzieliśmy się, że dochód na umysł w tym czasie najbardziej wzrósł w Chinach i Indiach. A my po Argentynie i Indonezji znaleźliśmy się na piątym miejscu. Za nami są Niemcy, Szwajcaria i Szwecja. Te kraje muszą przeżywać koszmar. Patrząc na dane z "Economista", poczułem się jak Salcie z żydowskiego dowcipu: "Icek, ty mi mówisz, że ci rośnie, a ja nic nie czuję - żaliła się Salcie. -Salcie, we mnie rośnie zadowolenie z naszego pożycia i ciebie to nie wystarcza?".
Taki dialog prowadzą z nami rządzący i ich media.
Obawiam się, że po skonsumowaniu 30 miliardów dolarów kredytu i waleriany może nam zabraknąć.