Z jakichś względów - zakładam, że kierowała nim żądza władzy i związanego z nią splendoru - zgodził się na niewdzięczną rolę wyznaczoną mu przez premiera Tuska. Rolę zderzaka. Czyli takiego bezwolnego członka rządu podporządkowanego woli i wizji szefa rządu. Trzeba przyznać, że wywiązuje się z niej znakomicie. W gmachu na Miodowej urzęduje już rok i przez ten rok nie dał się poznać jako szczególny demiurg polskiej służby zdrowia. Nie przedstawiał, ba! nawet nie zarysował planu naprawczego niewydolnego systemu. Nie wiem, może brak mu zdolności i wiedzy. Tak mówią ci złośliwi. Ci, którzy mają więcej empatii, do których sam się zaliczam, widzą, że po prostu nie ma biedak czasu, żeby wszystko przemyśleć. Nie ma, bo od początku roku nic nie robi, tylko gasi pożary, które co rusz wybuchają to tu, to tam. A to lista refundacyjna nie taka jak trzeba i co trzy miesiące trzeba się tłumaczyć przed wściekłymi Polakami, czemu któraś z grup przewlekle chorych musi płacić pełną kwotę za leki ratujące życie. A to lekarze wzniecają bunt, bo nie chcą się, niewdzięcznicy, bawić w księgowych NFZ, który w XXI w. nie potrafi zrobić elektronicznej bazy ubezpieczonych. A to co chwila wraca kwestia niekończących się kolejek do lekarzy specjalistów. No i w końcu to wstrzymywanie przyjęć do szpitali przez dyrektorów sabotażystów, którzy chcą znów złupić kasę państwową, bo się rządzić nie umieją i na koniec roku nie mają za co leczyć. Jazda po tym pogorzelisku to prawdziwy kierat. I jak tu, walcząc o miano pierwszego sikawkowego III RP, leczyć chory system? No nie da się, mili państwo. Nie da się.
Tomasz Walczak: Jak Bartek został strażakiem
2012-12-01
3:00
Powszechnie wiadomo, że z państwową opieką medyczną w Polsce zawsze było źle i od lat nikt nie znalazł skutecznej recepty, jak ją naprawić. Z tego też względu funkcja ministra zdrowia od zawsze była misją samobójczą. Jakoś jednak nigdy tych samobójców nie brakowało. A obecny minister, Arłukowicz Bartosz, to już samobójca doskonały.