"Super Express": - Pytanie szczere jak w radzieckiej "Prawdzie": premier kłamie czy nie kłamie na temat chronologii uzyskiwania przez siebie wiedzy o działaniach Amber Gold?
Jacek Żakowski: - Nie mam żadnego powodu, aby sądzić, że kłamie.
- Pojawiają się bardzo poważne podejrzenia, a za nimi zarzuty, że wiedział, ale nic z tą wiedzą nie zrobił, albo że mógłby wiedzieć, ale nie wiedział, bo nie chciało mu się przeczytać notatki ABW...
- Jest takie prawdopodobieństwo. Ale, jak pan sam to powiedział, są to podejrzenia. Tylko podejrzenia, tylko przypuszczenia, tylko spekulacje.
- Sejmowa komisja mogłaby je potwierdzić lub rozwiać.
- To nie jest zdarzenie tej rangi, aby warto było w związku z nim powoływać komisję śledczą, aby w rezultacie jej działań - który to już raz z kolei? - naszą uwagę koncentrować na nieistotnych detalach, na tropieniu "klubu Krakowskiego Przedmieścia" czy innych aberracji. Wystarczy żenujący przebieg sejmowej debaty o Amber Gold. A to wszystko w czasie, gdy dzieją się sprawy, o których naprawdę warto rozmawiać. Na przykład o tym, co rząd robi z odwróconą hipoteką i dlaczego. O tak, o tym trzeba rozmawiać głośno. Natomiast to, co pan premier wiedział dwunastego o godzinie czternastej czy czternastego o piętnastej oraz czy korytarze są poziome czy pionowe, to jest gra w krótkich spodenkach. Szkoda czasu opinii publicznej na takie sprawy.
- Tysiące Polaków zostało oszukanych. Oni się składają na opinię publiczną. Tymczasem polski premier, być może wiedział, że spółka, której powierzają oszczędności swojego życia, bursztyny i złoto zamienia w żwir i tombak.
- W skali kraju to jest malutka grupka ludzi, która wydała trochę pieniędzy. I zaraz - jeżeli w końcu nie zajmiemy się poważnymi sprawami - dodatkowo mogą się obudzić bez mieszkań. To może stać się losem setek tysięcy polskich rodzin. I to nie jest jedyny problem tej skali. Temat pod tytułem "Premier a Amber Gold" jest zabawny, rozrywkowy, medialny. Ale absolutnie nie jest tematem, któremu opinia publiczna powinna poświęcić więcej niż trzy minuty.
- Mamy multum urzędników i parlamentarzystów. Ich szeregów starczy na wiele spraw.
- Zapytam: ile w "Super Expressie" jest pierwszych stron? Jedna. Ile wiadomości mieści się w telewizyjnym serwisie informacyjnym? Kilka. O ilu tematach dziennie może rozmawiać Monika Olejnik? Możliwości ma mocno ograniczone. A my cały czas zajmujemy się tematami, które mają małe znaczenie, ale są atrakcyjnie medialnie - fajnie się prezentują na pierwszej stronie czy w skondensowanym czasie serwisu informacyjnego. Mimo uszu puszczamy informacje, które mają fundamentalne znaczenie dla milionów osób.
- Ale przecież to nie jest zabawna wyliczanka na zasadzie: "Siała baba mak, nie wiedziała jak, premier wiedział nie powiedział, a to było tak...". Tu chodzi o pryncypia. Po coś istnieje urząd premiera i po coś istnieje - opłacane za ciężkie pieniądze - ABW.
- Mówimy o błędach. Problem jest już zidentyfikowany i nad nim trzeba pracować. Owszem, warto o tym pisać codziennie. Tylko że na piątej stronie. Jak ktoś poświęca dużo czasu na głupoty, to znaczy, że nie starczy mu czasu na rzeczy ważne. To dotyczy każdego z nas. Miło jest pójść pobalować, ale taka decyzja oznacza, że czegoś ważnego w życiu nie zrobimy. U nas debata publiczna pasuje do scen z wiersza "Statek Pijany" Arthura Rimbauda. Cena jest wysoka. W Warszawie z całą brutalnością prawa dochodzi do eksmisji inwalidki z dzieckiem. Ja bym wolał, żebyśmy tym się zajmowali. Zanim wszyscy wylądujemy na bruku.
Jacek Żakowski
Publicysta "Polityki"