– PiS też rządził i nie wypełnił wielu obietnic. Dlaczego teraz miałby mieć kolejną szansę?
– Zastrzeżmy, że PiS nie miał szansy rządzić całą kadencję. W ciągu dwóch lat miał rząd mniejszościowy i bardzo krótkotrwałą, trudną koalicję. Części postulatów PiS nie udało się zrealizować, ale nie dlatego, że się z nich wycofaliśmy albo je zdradziliśmy. A właśnie w ten sposób poczyna sobie Platforma.
– Były jednak niewypełnione obietnice i nietrafne działania. Za któreś warto wyborców przeprosić?
– To nieprawda. Nie mieliśmy szansy zrealizować naszego programu np. w dziedzinie infrastruktury. Udało się wprowadzić etap przetargów, zabrakło czasu na realizowanie. Nie udało się skutecznie obronić otwarcia wielu zawodów dla młodych ludzi. Tu opór naszych przeciwników politycznych i Trybunału Konstytucyjnego był za duży. Zawodziła komunikacja ze społeczeństwem. Choć wiele się udało. Zwłaszcza jedyne w dziejach III RP obniżenie podatków od osób fizycznych.
– Wspominał pan o krótkiej koalicji. W nowym parlamencie bliżej będzie panu do koalicji z PO czy z SLD?
– A dlaczego taka alternatywa? Może być też koalicja z PSL, z którym wiele postulatów nas łączy. Szczerze mówiąc, równie trudno wyobrazić mi sobie koalicję tak z PO, jak i SLD. Koalicja z Platformą byłaby nienaturalna, gdyż konflikt między nami nie jest wcale sztuczny. Istnieje tu zasadniczy spór o kształt państwa. Taka koalicja byłaby oszustwem. Z SLD jest podobnie. Łączy nas zwracanie uwagi na najuboższych, ale Grzegorz Napieralski ścigając się z Palikotem, przyjął kurs na kolizję z tradycjami. Nie wspominając o różnicach w sprawie IPN, walki z korupcją i obrony życia.
– Z Samoobroną dzieliło was jeszcze więcej, a jakoś koalicję zawiązaliście. Bez oszukiwania wyborców?
– Cóż, często koalicje są egzotyczne. Ale koalicja z Samoobroną czegoś nas jednak nauczyła. Także ostrożnego dobierania koalicjantów. Taki związek powinien mieć jednak minimum wspólnego programu. Z Samoobroną opierało się to na programie prospołecznym. Niestety, okazało się, że jej politycy szli do Sejmu nie po to, by realizować program, ale w innym celu.
– Kilka konkretów. Polska musi w najbliższych latach równoważyć budżet. Widzi pan inną drogę niż cięcia wydatków i podwyżki?
– Szczerze mówiąc, w budżecie nie ma już czego ciąć. Olbrzymia większość to wydatki sztywne, które np. zasilają ZUS, a więc emerytury. Te oszczędności musiałyby oznaczać olbrzymi cios dla najbiedniejszej części społeczeństwa. Takim ciosem będzie też kolejne podnoszenie podatków, czego w przypadku VAT nie wyklucza PO. SLD proponuje, by zlikwidować niektóre instytucje. Ale to propagandowe zagranie, gdyż dałoby to z punktu widzenia budżetu niewielkie kwoty.
– Gdzieś pieniądze musicie znaleźć.
– PiS chce wprowadzenia „podatku bankowego”, który rozłoży podatki adekwatnie do zysków. Dziś sektor finansowy generuje połowę zysków, ale płaci tylko 20 proc. wpływów podatkowych. Uporządkujemy też nieład podatkowy, uszczelniając system, likwidując szarą strefę i ograniczając samowolę urzędniczą. Likwidujemy wiele zwolnień podatkowych, które trudno uzasadnić. Rząd Tuska stosuje wytrych zrzucania odpowiedzialności za podwyżki i trudną sytuację ludzi na kryzys. Wskaźniki gospodarcze nie uzasadniają jednak aż takiego pogorszenia sytuacji Polaków.
– W Polsce brakuje ponoć ok. 3 mln mieszkań, ludzie po „30” mieszkają z przymusu z rodzicami. Widmo kryzysu i długu niemal zamroziło kredyty. Macie na to jakiś pomysł?
– W poprzednich wyborach prezentowaliśmy program dotyczący mieszkań i wprowadziliśmy rozwiązania np. rodzina na swoim. Skarb Państwa ma jednak wciąż grunty, które można by przeznaczyć na tańsze budownictwo. W zależności od stanu budżetu można by też pomyśleć o ułatwieniach finansowych. Tyle że jako opozycja nie możemy odpowiedzialnie powiedzieć, jaki jest obecny stan budżetu na 2012 rok.
– Powiedzmy, że dochodzi do kolejnej interwencji, takiej jak w Iraku. Po jednej stronie USA i W. Brytania, po drugiej Francja, Niemcy i Rosja. Mając doświadczenia z ostatnich lat, ku czemu by się pan skłaniał?
– Ku większej ostrożności. Takie misje kosztują Polskę wiele w wymiarze finansowym i ludzkim. O ile nie naruszałoby to naszej wiarygodności sojuszniczej, oceniałbym takie misje pod kątem żywotnych interesów Polski. Gdyby nie były w takiej sprawie mocno widoczne, to byłbym przeciwny takiemu zaangażowaniu.
B. wiceszef Kancelarii Prezydenta RP, polityk PiS