"Super Express": - Za długo pan tego rozbratu z polityką nie wytrzymał.
Jacek Kurski: - Wprost przeciwnie. To polityka nie wytrzymała rozbratu ze mną.
- Miesiąc.
- Rzeczywiście, miesiąc temu zapowiedziałem urlop od polityki na dłuższy czas i wcale z tego urlopu nie rezygnuję. Ogłosiłem to, nie chcąc brać udziału w szamotaninach na prawicy, które ówcześnie moim zdaniem trwałyby do wyborów prezydenckich, zanim wyłoniłaby się jakaś sensowna koalicja. I jakież było moje miłe zdziwienie, kiedy okazało się, że prezes Kaczyński podjął inicjatywę zjednoczeniową w pełni zgodną z tą, o której ja marzyłem.
- I wraca pan.
- Uznałem za stosowne na chwilę przerwać urlop i wyrazić pełne poparcie, radość. Tak, by o mnie nie zapomniano za rok, kiedy będą poważne wyborcze realizacje tego zjednoczenia. Po tej rozmowie chcę jednak wrócić na urlop, poświęcić się sprawom prywatnym, nie będę biegał po mediach jak przez poprzednie lata.
- Może zjednoczona wokół PiS prawica potrzebuje pana właśnie do biegania po mediach? Jako były dziennikarz dobrze pan wie, że te ławki we wszystkich partiach są dość krótkie...
- Miło mi to słyszeć i jeśli byłby to warunek współpracy ze mną, to przyjąłbym taki obowiązek. Jestem jednak tego syty i nie muszę tego robić. Przyda się mediom odpoczynek ode mnie, a jak jeszcze media zatęsknią za Kurskim?! To nie ma nic lepszego, niż w takiej sytuacji się pojawić.
- Zbigniew Ziobro nie miał do pana pretensji, że pojawił się pan na kongresie u Jarosława Kaczyńskiego, zanim doszło do formalnego zjednoczenia z PiS?
- Wszyscy posłowie i europosłowie Solidarnej Polski otrzymali zaproszenia na ten kongres. Problem był zupełnie prozaiczny. Od dziewięciu dni nie mogłem się dodzwonić do Zbigniewa Ziobry. Uznałem więc, że to on nie jest zainteresowany moim zdaniem w tej sprawie. Zdecydowałem więc tak, jak mi podpowiadało serce. Skoro nie odbierał telefonu, to posłuchałem rady serca, a nie Ziobry.
- W PiS przywitano pana ciepło czy było wypominanie ostrych słów, które wypowiadał pan przy okazji walki w wyborach?
Było wiele polemik, uszczypliwości, konfrontacji, ale były one raczej medialne, jako element rytualnej polityki. Na poziomie kuluarów, na korytarzach, nie spotkał mnie ze strony kogokolwiek z PiS żaden rodzaj despektu, jakiejś nienawiści. Raczej żarty. Wyraźnie czuliśmy z obu stron, że to jest jakiś przejściowy okres i nie musi to trwać wiecznie. Nikt nie przekroczył tej czerwonej linii, zza której się już nie wraca.
- Rozmowy o zjednoczeniu między partiami Jarosława Gowina, Zbigniewa Ziobry a PiS nieco przystopowały. Dlaczego? PiS stawia warunki nie do spełnienia?
- Nie martwiłbym się tym. Takie negocjacje, dochodzenie do porozumienia, są normalnym procesem. Wszystkie te partie mają na pewno wspólny cel - odsunięcie Platformy Obywatelskiej i Donalda Tuska od władzy i to jest najważniejsze. To zapewne w końcu je zjednoczy. Każde z tych ugrupowań ma jednak swoje doświadczenia, często trudne. Mniejsi obawiają się o zabezpieczenie swojej pozycji. Więksi mają problem z tym, że ci mniejsi potrafią się wyłamywać, więc nie chcą, żeby to ogon merdał psem.
- Zjednoczą się czy będzie jak w latach 90.?
- Myślę, że obie strony dotrą się i spotkają w jakimś rozsądnym miejscu. Niekiedy w Polsce wydziwiamy w polityce czy dziennikarstwie, że są jakieś kłótnie, że jakiś transfer się zdarzył bądź nie, że negocjacje się załamują... To naprawdę są normalne rzeczy. Nienormalne jest to, że ktoś przechodzi z PiS do Platformy po kilku latach "wojny". A to co na prawicy? Nic niezwykłego.
- A nie jest tak, że te tarcia wynikają z obaw o pozycję? Jarosław Kaczyński i obaj liderzy potrafiliby się porozumieć, ale jakieś grono polityków w PiS boi się powrotu Ziobry, Kurskiego, Bielana... Odgrywali ważne role, brylowali w mediach. Teraz oni mogą się okazać mniej potrzebni.
- Takie obawy są naturalne dla partii opozycyjnej, ale patrząc racjonalnie, wydają się zupełnie nieuzasadnione. Zjednoczona prawica wygra te wybory i przestrzeni do zagospodarowania będzie dziesięć, a może i sto razy więcej. Dziś prawica rządzi w jednym sejmiku, będzie rządziła w 7 lub 8. Do tego zwycięstwo w wyborach parlamentarnych i zapewne utworzenie rządu. Czego tu się obawiać?! Będzie potrzeba rąk do pracy.
- Jest pan pewien zwycięstwa, ale mam dziwne przeczucie, że Donald Tusk, jeżeli nie wygrał, to powoli wygrywa już aferę taśmową. A jego zdolność koalicyjna jest niemal nieograniczona.
- Niewątpliwie Donald Tusk jest mistrzem w zamiataniu pod dywan wszystkich afer dzięki swojej pozycji w mediach elektronicznych, służbach i oligarchii. Przecież ta afera, zwłaszcza pierwsza z wydrukowanych rozmów, zmiotłaby każdy rząd na Zachodzie. Każdy! Nie mówiąc o każdym rządzie w Polsce, o ile nie byłby to rząd Platformy. Mam jednak nadzieję, że straszenie PiS przynosiło mu efekt 7-8 lat, ale kolejny raz ten numer już nie przejdzie i ludzie nie dadzą się nabrać. Dziwi mnie też, że taśmy przestały się ukazywać. Czy Tuskowi udało się w jakiś nieformalny sposób dojść do źródła wycieku? Pytanie, ile zapłacimy za to my wszyscy jako podatnicy.
- Powiedział pan, że po tej rozmowie wraca na urlop na kilka miesięcy. Odpuszcza pan wybory samorządowe, nawet jeżeli prawicy uda się zjednoczyć?
- Nie myślałem o tym... Wie pan, przez 16 lat z rzędu byłem osobą publiczną, sprawowałem wybieralne funkcje w sejmiku, w Sejmie, w europarlamencie. Pierwszy raz od 16 lat jestem prywatną osobą. Dla polityka niemłodego, ale i niestarego, jest to dobry moment na stanie się lepszym.
- To znaczy?
- Choćby na przypomnienie sobie, jak wygląda normalne życie! Na przypomnienie sobie, jak się jedzie kolejką podmiejską SKM, jak smakuje maślanka mrągowska, jak codziennie odprowadza się i odbiera dziecko ze szkoły. Spowolnić. To są bezcenne rzeczy w życiu i taki reset jest niezbędny, żeby stać się lepszym człowiekiem i politykiem.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail