"Super Express": - Trudno już policzyć nagrody, które na świecie zbiera "Ida" Pawła Pawlikowskiego. Już nominowano ją do Złotych Globów, a wkrótce może też powalczyć o Oscara. Skąd tak wielki sukces tak skromnego filmu?
Jacek Bromski: - Wydaje mi się, że na tej skromności polega tajemnica sukcesu "Idy" i jej siła. To film, który mówi o sprawach ważnych, które szczególnie dla Polaków są swego rodzaju zadrą, w sposób bardzo powściągliwy - zarówno pod względem środków filmowych, jak i narracji. Wiele wybitnych filmów w historii cechowała taka powściągliwość. Proszę zwrócić uwagę, że nowa fala kina rumuńskiego, które święci na świecie triumfy, jest robiona bardzo skromnymi środkami i czerpie z tego ogromną siłę. Myślę, że nie bez znaczenia jest też fakt, że "Ida" została nakręcona przez reżysera, który całą karierę robił na Zachodzie.
- Chodzi o inną wrażliwość filmową, której uczą w tamtejszych szkołach filmowych?
- Nie chodzi nawet o inną wrażliwość filmową, ale inną wrażliwość na sprawy polskie. Ma umiejętność opowiedzenia o nich tak, by były zrozumiałe i nieirytujące dla widza za granicą. Te elementy złożyły się na jego wartość. Powstało więc dzieło wybitne i bardzo konsekwentne artystycznie.
- "Ida" nawiązuje do tradycji europejskiego modernizmu i przez to nie jest to kino łatwe...
- Ale budzi emocje, co jest rzeczą najważniejszą w kinie. Oglądamy filmy, ponieważ chcemy emocje przeżywać. "Ida" trafia tym do widzów i krytyków na całym świecie.
- We współczesnym świecie zrobić dobry film to tylko połowa sukcesu. Trzeba jeszcze go odpowiednio wypromować i dotrzeć do widzów. "Ida" miała to szczęście, że trafiła na ludzi, którzy się tym zajęli?
- Faktycznie. Film Pawlikowskiego miał bardzo dobrego agenta sprzedaży, co jest sprawą kluczową. To, że góral zrobi najlepsze oscypki, to jedno. Musi jeszcze wyjść do ludzi, żeby przekonali się o ich walorach smakowych. Niestety, promocja jest największą bolączką polskiego kina. Nie mamy rodzimej firmy, która by się specjalizowała w sprzedaży zagranicznej. Kiedyś mieliśmy od tego Film Polski, ale został zlikwidowany. Z kolei firmy zagraniczne działają różnie.
- Na ile "Ida" jest dowodem, że polskie kino przeżywa swój renesans?
- Myślę, że to przede wszystkim wynik tego, co od dziesięciu lat, czyli od momentu uchwalenia ustawy o polskiej kinematografii, budujemy, i powstania Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. "Ida" jest ukoronowaniem całej serii bardzo dobrych filmów, które w ostatnich latach dzięki PISF nakręcono i które odnosiły sukcesy nie tylko w naszych kraju, lecz także za granicą. Wystarczy wspomnieć "W ciemności" Agnieszki Holland czy "Essential killing" Jerzego Skolimowskiego. Ta ciężka praca zaowocowała tym, że Polacy chętnie chodzą na polskie filmy. 35 proc. widzów w kinach wybiera właśnie je!
- Wróćmy do Złotych Globów i Oscarów. Pana zdaniem "Ida" ma szansę na te najbardziej prestiżowe nagrody w świecie filmowym?
- Już od dłuższego czasu wyrażam przekonanie, że "Ida" zdobędzie Oscara. Mogę się o to założyć z każdym o skrzynkę whiskey. Rzadko bowiem się zdarza, żeby film był tak doskonały pod każdym względem.
- Konkurentem do Złotych Globów, a może i Oscarów, jest doskonale przyjęty na świecie antyputinowski "Lewiatan" Andrieja Zwiagnicewa. Czy przypadkiem polityczna wymowa tego filmu w kontekście sytuacji na Ukrainie nie będzie przemawiać na jego korzyść?
- Moim zdaniem "Lewiatan" nie jest dla "Idy" zagrożeniem. To trochę pretensjonalne kino, nie tak czyste i szlachetne jak dzieło Pawlikowskiego. Stawiam więc na "Idę".
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail