Jacek Bromski, reżyser filmu "Uwikłanie": Zło z przeszłości wciąż się pojawia

2011-06-03 13:45

Od dziś w kinach "Uwikłanie" - film o wydarzeniach z okresu PRL, które mogą wpływać na dzisiejsze czasy.

"Super Express": - Dziś premiera pańskiego nowego filmu "Uwikłanie". Andrzej Wajda po pokazie powiedział: "Jestem zachwycony i zdumiony. To fantastycznie zrobiony film". To zdumienie wynika z tego, że za polityczne thrillery niemal nikt w Polsce się nie bierze?

Jacek Bromski: - Rzeczywiście niewielu się decyduje, gdyż jest to trudne. Najłatwiej jest zrobić film o tym, że ktoś był za młodu bity przez ojca, miał ciężkie dzieciństwo albo o bezrobociu na Śląsku... Napisać lub sfilmować współczesną opowieść sensacyjną ocierającą się o politykę - to wymaga już większego wysiłku. Samo zacięcie publicystyczne nie wystarczy.

- Z udanych prób pamiętam chyba tylko "Gry uliczne" Krzysztofa Krauze. On także pokazał, że esbecka przeszłość i powiązania mogą wpływać na nasze współczesne czasy. Czy nie jest tak, że inni reżyserzy nie chcą dotykać przeszłości, gdyż są z nią jakoś związani, dotknęła ich?

- Nie wiem, czy aż tak... Przeszłość była, jaka była. Przytaczam w filmie pewne fakty z działalności funkcjonariuszy SB i wiem, że tak wyglądała rzeczywistość. Najważniejsze jest właśnie to, na ile tamta przeszłość i wydarzenia wpływają na dzisiejsze czasy, na co się przekłada, czy zło mające źródło w historii wciąż się pojawia. Nie jestem zwolennikiem opcji macierewiczowskiej czy PiS-owskiej, ale moim zdaniem pojawia się i trudno temu zaprzeczać. Wiemy, że ci ludzie umieli się urządzić w nowych czasach. Wciąż sobie pomagali i pomagają nadal.

ZOBACZ koniecznie: Premiera filmu "Uwikłanie"

- Właśnie dlatego po filmie pojawią się pytania, na ile to, co pan pokazał, może być fikcją literacką, a na ile rzeczywistością. Podobnie jak po książce Zygmunta Miłoszewskiego, byłego dziennikarza "Super Expressu", na której oparty jest scenariusz.

- To, co pokazuję, ma korzenie w rzeczywistości. Każda fabuła, tak jak i książka, pokazuje jednak świat, który niekoniecznie istnieje dokładnie w takim kształcie, choć jest prawdopodobny. O niczym nie przesądzam, przed czymś ostrzegam. Co prawda nie u nas, ale na Zachodzie pojawiały się często takie filmy. Pamiętamy "Trzy dni Kondora". Nikt po jego obejrzeniu nie twierdził, że amerykańskie służby biegają i wybijają się nawzajem. Ale też nie można było powiedzieć, że teoria stworzona na potrzeby filmu nie może się wydarzyć.

- Mówi pan, że nie jest zwolennikiem macierewiczowskiej wizji rzeczywistości. Zdaje pan sobie jednak sprawę, że po takim filmie i tak zaczną robić z pana PiS-owca?

- Kiedyś zrobiłem film "Zabij mnie glino". W stanie wojennym, kiedy trwał bojkot i teoretycznie niemożliwe było przedstawienie filmu o śledztwie prowadzonym przez Milicję Obywatelską. I mimo to zagrali w nim najlepsi aktorzy, gdyż film to sprawa umowna. Używaliśmy fragmentów polskiej rzeczywistości, ale puszczaliśmy też do widza oko. Milicjanci jedli hamburgery z McDonald's, w telewizji, którą oglądali bohaterowie, były reklamy, pojawiało się więcej niż dwa programy... Nie można odbierać filmów jak deklaracji ideowych.

- Po pierwszych pokazach "Uwikłania" nie było ataków: "Co pan wyrabia? Polska tak nie wygląda"? Dziś wszystko ubiera się u nas w buty polityczne.

- Takich głosów nie było zbyt dużo. Na pokazie filmu w Sejmie niektóre posłanki odebrały film niemal jak dokument przedstawiający stan realny. Oponowałem, ale każdy odbierze to tak, jak będzie chciał. Ktoś zapytał, do kogo dzwoni postać grana przez Marka Bukowskiego. Odpowiedziałem, że do Napieralskiego, który pozbywa się dawnych złogów w swojej partii. Kto wie, czy marszałek Wenderlich nie wziął tego na serio?

- Pojawiła się plotka, że Adam Michnik, redaktor naczelny "Gazety Wyborczej", wyszedł w trakcie pokazu.

- Nie wiem, skąd ta plotka. Oglądałem film razem z nim. Nawet pogratulował.

- Dementował ją już red. Paweł Wroński. Choć przytoczył też opinię o tym filmie i była specyficzna...

- Rzeczywiście Michnik powiedział, że jest to "fantastycznie zrobiony film, ale PiS-owski".

- Właśnie o takich łatkach mówiłem...

- Odpowiedziałem mu, że nie "PiS-owski" i odebrałem jego wypowiedź jako komplement. Wiem, że niektórzy będą film postrzegali w taki sposób, bo podobno opowiadam się w nim za IPN...

- No właśnie. Pozytywna postać pracownika IPN! Też to panu wytkną.

- Nie zgadzam się z tym, moim zdaniem prezentuję w filmie wyważone opinie. Zresztą będzie nowe kierownictwo IPN i każdy, kto chce, może powiedzieć sobie, że to już nieco inna instytucja.

- W powieści Miłoszewskiego pojawia się wiele komentarzy pokazujących rozczarowanie polską rzeczywistością medialną i polityczną. W filmie nie brzmi to tak mocno. Ma pan cieplejsze uczucia wobec naszej polityki?

- Film trwa nieco ponad 2 godziny i ma swoje ograniczenia. I z czegoś bez szkody dla opowieści trzeba było zrezygnować. Z powodów dramaturgicznych, zachowania tempa akcji, pewnych rzeczy nie można było pokazać. To, co jest, i tak dusi się w tych ramach czasowych w jakiś sposób stłamszone.

- Powieść "Uwikłanie" jest też mocno osadzona w Warszawie. Pan przeniósł realia filmu do Krakowa. Dlaczego?

- Warszawa pojawia się tam jako prologi do rozdziałów i w gruncie rzeczy nie jest częścią akcji. Oczywiście daje pewien nastrój, wyobrażenie. Język filmu każe jednak takie rzeczy wizualizować. Kraków, mający swoją dramaturgię i tożsamość, nadawał się lepiej. Chciałem pewnej drapieżności. Z operatorem przedstawiliśmy to, stosując kontrastowe, niekiedy prześwietlone zdjęcia, by nie było to takie pocztówkowe, turystyczne.

- Mówi pan o drapieżności, a do tej pory, pomimo "Zabij mnie glino", uchodził pan raczej za reżysera komediowego.

- I słusznie, bo lubię robić komedie. Jestem pogodnym człowiekiem, patrzącym na świat z przymrużeniem oka. Stąd tyle tego typu filmów w moim dorobku. Choć jeden z nich powstał z "politycznej złości". Myślę o "Karierze Nikosia Dyzmy", który miał elementy publicystyczne. Wściekałem się na polityków AWS za to, co wyrabiali w Sejmie. Posłowie w komisji kultury pracowali wówczas dla Polsatu, a nie kultury... Nie mogłem inaczej zareagować, więc zrobiłem paszkwil polityczny.

- W filmie zobaczymy całą plejadę gwiazd. Stenka, Ostaszewska, Pomykała, Seweryn, Łukaszewicz, Pieczyński, Globisz... Dziś nie jest to częste. Tacy aktorzy mają wiele zobowiązań.

- Wymagało to pewnej gimnastyki związanej z kalendarzami wszystkich tych osób. Zwłaszcza Seweryn i Globisz byli w tym czasie zajęci. Zależało mi też na udziale Jerzego Treli i Mikołaja Grabowskiego. Jakoś się udało.

- Przy takiej obsadzie krytyków będzie świerzbiło pióro, by panu przywalić. Te nazwiska wywołują odpowiednio większe oczekiwania wobec filmu.

- Wie pan... Mnie już tyle razy przywalano, że jestem na to uodporniony. Film sam się obroni.

- Na planie filmowym pojawiła się też słynna modelka Joanna Krupa znana z prowadzenia "Top Model". W samym filmie już jej nie widzimy. A mógł pan pójść na skróty i mieć dodatkową reklamę!

- No tak, wyciąłem ją. To było jednak niepoważne... Od początku czułem, że to wytnę i od razu, jak Krupa wyjechała z planu, poprosiłem Julię Kolberger, która była tu też drugim reżyserem, by szybko zagrała tę rolę zamiast niej.

Jacek Bromski

Reżyser, scenarzysta, prezes Stowarzyszenia Filmowców Polskich