"Super Express": - Wydarzenia związane z Grecją uderzą Polaków po kieszeni?
Ireneusz Jabłoński: - Bezpośrednich konsekwencji bankructwa bądź wypchnięcia Grecji ze strefy euro nie będzie. Pośrednie mogą być związane z generalną sytuacją gospodarki światowej. Dewastowanej przez działania różnych funduszy spekulacyjnych.
- I te pośrednie skutki to...
- Może być przejściowe osłabienie złotego, co wpłynie na wzrost cen artykułów importowanych. Takimi artykułami są niestety np. surowce energetyczne. Wiązałoby się to też pewnie z zamieszaniem w krajach euro, jakoś spowalniając gospodarki Niemiec i Francji. Z drugiej strony Polska jest wystarczająco dużym krajem, który na szczęście ma własną walutę, a więc możliwości prowadzenia polityki monetarnej. Rząd ma instrumenty do minimalizowania tych negatywnych skutków.
- Dlaczego sytuacja tak małego kraju jak Grecja, tak bardzo wpływa na sytuację gospodarczą Europy?
- Rzeczywiście to zaledwie 2 proc. europejskiego PKB i 11 milionów ludzi. Negatywny fenomen Grecji nie wynika jednak z tych potencjałów, ale pewnej histerii natury politycznej wokół tego kraju. Przyjęto sztywne założenie, że Grecja nie powinna być wykluczona ze strefy euro, bo grozi to sekwencją negatywnych zdarzeń w całej Europie.
- Histeria natury politycznej?
- Wyłącznie politycznej. Euro jako wspólna waluta od początku było głównie narzędziem politycznym, a nie ekonomicznym. Miało wspomóc tworzenie unitarnego państwa europejskiego, po wygranych referendach w sprawie eurokonstytucji. Po porażce referendów narzędzie wyprzedzające te plany zaczęło być obciążeniem. Oprócz innych błędów popełnionych przy tworzeniu euro.
- Czy reakcja na sytuację Grecji nie wynika jednak z postrzegania jej jako pola doświadczalnego przed tym, co może wydarzyć się w Hiszpanii czy Portugalii?
- Strach wynikający z efektu domina jest rzeczywisty. Ten efekt może w jakimś stopniu zadziałać. Tyle że w Grecji nie testuje się żadnego realnego rozwiązania. Po prostu dosypuje się kolejne setki miliardów euro, odkładając w czasie konieczne decyzje o bankructwie.
- Dlaczego tak wielu ekonomistów podkreśla, że Grecja powinna zbankrutować?
- Dzięki temu nie tyle wróci na właściwy tor, ale w ogóle dostanie taką szansę. Zwróćmy uwagę, że zbankrutowały nie tak dawno Argentyna, Rosja czy Meksyk. I końca świata nie było. Wręcz przeciwnie. Odciążono je i mają się wcale dobrze. Nawet grecki rząd świadomie parł do referendum, które pozwoliłoby na bankructwo i redukcję długu Grecji znacznie większego, niż dogadano to na unijnym szczycie.
- Skąd zatem upór Francji i Niemiec, by Grecja nie ogłaszała tej niewypłacalności?
- To upór wyłącznie polityczny. Starsi Polacy pamiętają, jak działa państwo, w którym ideologia dominuje nad gospodarką. Trzeba będzie ponieść konsekwencje wypchnięcia pierwszego kraju ze strefy euro. I owszem, poważniejsze konsekwencje mogą nastąpić wtedy, gdy sytuacja Hiszpanii czy Włoch okaże się tak zła, jak się podejrzewa. Tyle że w tej sytuacji i tak nie będzie też innego wyjścia, jak oczyszczenie gospodarek tych państw z długu.
- Z ust ekonomistów słyszę ostatnio z zaskoczeniem opinie podobne do tych głoszonych przez antyglobalistów. Mówią, że bankructwo Grecji jest wstrzymywane przez polityków na żądanie banków i instytucji finansowych, gdyż właśnie one by na tym straciły najwięcej.
- Najwięcej stracą obywatele Grecji, ale oni stracą i tak, gdyż przez lata żyli na kredyt. Natomiast nie da się ukryć, że dzisiejsza pozycja instytucji finansowych i banków jest bez precedensu w historii. I jest zdecydowanie przewymiarowana. Te instytucje powinny pełnić funkcje usługowe dla sektora wytwórczego. Tymczasem zdominowały dyskusję na tematy gospodarcze, w istotny sposób negatywnie wpływając na stan światowej gospodarki. Bankom, które prowadziły niewłaściwą politykę inwestycyjną lub chodziły na skróty przy wycenie ryzyka, powinno się pozwolić upaść. Politycy powinni chronić oszczędności obywateli, a nie stołki właścicieli i menedżerów źle zarządzanych firm.
Ireneusz Jabłoński
Ekonomista, ekspert Centrum Adama Smitha