Akcja i (spóźniona) reakcja
Inflacja, czwarta fala pandemii, kryzys migracyjny i humanitarny na granicy z Białorusią – to dziś najpoważniejsze wyzwania z jakimi mierzymy się jako państwo. Wpływają one odpowiednio na kieszenie Polaków, ich zdrowie i życie oraz bezpieczeństwo kraju. Wszystkie one wypełniają karty kroniki zapowiedzianych katastrof, których co prawda nie dało się uniknąć, ale ich skutki można było łagodzić już wcześniej. Rząd jak zwykle jest jednak kilka kroków za biegiem wypadków.
Gdyby PiS nie był rządzącą partią, ale strażakami, pożary pustoszyłyby nasz kraj w najlepsze, bo Nowogrodzka zawsze przyjeżdżałaby za późno, by je ugasić, choć doskonale wiedziałaby, gdzie wybuchną. Ani szalejąca inflacja, ani kolejna śmiertelna fala koronawirusa, ani problem z Łukaszenką wysyłający na granicę z Polską uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki nie przydarzyły się z dnia na dzień. Znaki przyszłych problemów ujawniały się nam na długo, zanim do nich doszło.
Pandemia – wiadomo – miała uderzyć jesienią i wiedzieliśmy o tym, zanim jeszcze skończyła się poprzednia. Wiadomo było też, że jedynym, co może nam pomóc złagodzić jej skutki są szczepienia i że z tymi szczepieniami mamy ogromny problem. Rząd kompletnie to zignorował i nie wprowadził wzorem innych państwa przepisów, które opornych do szczepień by zmusiły tak jak zmusiły na przykład Francuzów. Dziś to niezaszczepieni najczęściej trafiają do szpitali i to oni najczęściej umierają.
Z kolei o tym, że inflacja będzie za chwilę problemem, wiadomo było już na wiosnę. Doskonale pamiętam analityków, którzy przed nią ostrzegali. Z reakcją władze czekały do ostatniej chwili, kiedy mleko się już rozlało, zapewniając, że nic nam nie grozi, pensje rosną szybciej niż inflacja i w ogóle to wszyscy jesteśmy tak bogaci, że inflacja nam niegroźna. Okazało się, co było zresztą do przewidzenia, że optymizm i propaganda rządowa rozjechały się z niesłuchającą zaklęć władz inflacji. A złagodzić inflację można było już późną wiosną. Nie zrobiono tego.
Wreszcie kryzys na granicy. Od wczesnej wiosny zmagała się z nim Litwa. O tym, że Łukaszenka wykorzysta zdesperowanych uchodźców do destabilizacji Polski, mówili wprost jego urzędnicy na długo przed tym, zanim w sierpniu zrobił się z tego poważny problem. A nasz rząd udawał zdziwienie i szczelnością granicy zajął się z opóźnieniem. Efektem dramat umierających na niej uchodźców, którego przynajmniej w takim rozmiarze można było uniknąć.
Politycy pokazują swoją sprawność nie kiedy wszystko gra, ale kiedy muszą zmierzyć się kryzysem. PiS ten test z przywództwa oblewa na całej linii.