Ale socjologów jako grupę na razie zostawmy. Skupmy się na działaniach firm badających opinię publiczną, czyli tzw. sondażowni. Otóż przy okazji obecnej kampanii prezydenckiej nastąpił wysyp sondaży od Sasa do lasa. Wydawałoby się, że ponieważ wszystkie firmy badają to samo społeczeństwo, to wyniki różnych badań powinny być – na chłopski rozum – podobne.
Nic z tych rzeczy. Wydaje się, że każdy kandydat, jeśli tylko dobrze poszuka oraz zbierze odpowiednią ilość kasy, znajdzie firmę, która „zapewni” mu wejście do drugiej tury, a przy odpowiednich nakładach na „pogłębione badania” nawet wyborcze zwycięstwo. Sondaż przy odpowiedniej kreatywności firmy badawczej może zapewnić wszystko – 115 proc. głosów, mocną pozycję na Księżycu, masowe poparcie koni z Janowa Podlaskiego. Co sobie klient zażyczy.
Politycy zaczęli traktować sondaże nie jako źródło informacji o nastrojach, lecz jako element kampanii. Zamawiają takie badania, którymi machają potem przed oczami wyborcom: zobacz, inni chcą na mnie głosować, więc i ty się nie wahaj! Twój głos nie będzie stracony!
Na miejscu szanowanych firm badających opinię publiczną próbowałbym coś z tym zrobić. Sondażownie do wynajęcia szargają opinie nie tylko sobie, lecz wszystkim. W sytuacji, w której sondażem będzie można wykazać absolutnie wszystko, nikt nie będzie traktował poważnie żadnych badań. Nawet tych rzetelnych.