I właśnie 24 grudnia strzały tu i ówdzie zamilkły. Z okopów popłynęły kolędy. Większość świadectw potwierdza, że to Niemcy zazwyczaj inicjowali świąteczny rozejm. Żołnierze obu stron spotykali się na ziemi niczyjej, obdarowywali cygarami i czekoladą, grzebali swoich poległych kolegów. Podobno gdzieś rozegrano mecz piłki nożnej, ale możliwe, że to tylko apokryficzna historia. W każdym razie na pokrytej lejami, zaśnieżonej ziemi (zima była ostra w tamtym roku) żołnierze, którzy dopiero co mordowali się z zimną nienawiścią, świętowali Boże Narodzenie. To rzeczywiście były magiczne Święta.
Nie wszyscy byli zachwyceni tym co się dzieje. Młody Adolf Hitler zżymał się na ten rozejm. Oficerowie obu walczących stron byli przerażeni, że człowieczeństwo wygra z dyscypliną i armie pójdą w rozsypkę. Generalicja postawiła sprawę ostro i jednoznacznie: takie historie nie mogą się powtarzać, żołnierze bratający się z przeciwnikiem mieli być stawiani przed sądem wojennym, a pokojowe spotkania na ziemi niczyjej miały być rozbijane przez ostrzał artylerii. Boże Narodzenie 1914 już się nie powtórzyło. W następnych latach w świątecznym okresie maszynka do mięsa mieliła ludzi jak zwykle.
Ale ci żołnierze, którzy 24 grudnia wyszli ze swoich okopów, żeby wspólnie śpiewać kolędy z przeciwnikiem to moi bohaterowie. Wspaniali ludzie, od których czegoś możemy się nauczyć.