Najpierw 5 gwiazdek, potem pauza i 3 gwiazdki. O tak: ***** ***. Chichotliwe komentarze i mruganie okiem sugerowały jednoznacznie, że to nawiązanie do hasła propagowanego swego czasu na maseczkach. Hasło to składało się z wulgarnego określenia stosunku płciowego oraz nazwy partii politycznej.
Aluzyjne gwiazdki wrzucali aktywni politycy, byli politycy, aktywni dziennikarze, dziennikarze nadaktywni (w mediach społecznościowych) oraz cała masa zwykłych ludzi, którzy uznawali, że ten tajemny kod jest fajny, dowcipny, zagrzewający do walki, uroczy, prześmieszny.
Ja chyba jestem już strasznie stary, skoro uważam, że używanie wulgaryzmów w życiu publicznym jest absolutnie żenujące. I dowodzi upadku tegoż życia publicznego, a zwłaszcza upadku ludzi, którzy po te wulgaryzmy sięgają. O ile jestem w stanie zrozumieć uciechę przedszkolaków i uczniów młodszych klas, którzy podniecają się mówieniem brzydkich wyrazów zakazanych przez nauczycieli i rodziców, o ile w ostateczności mogę to znieść u stadnuperów występujących bardzo późnym wieczorem, o tyle wyszywanie wulgaryzmów na sztandarach politycznych to zwykłe knajactwo.
Smutne, a może raczej tragikomiczne jest to, że ludzie powtarzający to przaśnie hasło, nurkują na samo dno społecznych nizin, na które spoglądają z góry. Otóż już nie z góry. Ludzie sięgający po tak ordynarny język wystawiają się na społeczny margines. Jakoś większość ludzi w Polsce potrafi nie kląć publicznie. I wyraża swoje przekonania, obawy czy lęki bez wulgaryzmów. To nie jest takie skomplikowane. Wymaga jedynie znajomości języka polskiego, odrobiny kultury i szczypty kreatywności. Dla marginesu to jednak zbyt trudne.