"Super Express": - Kto wygra wybory w USA?
- Jeszcze kilka dni temu powiedziałbym, że Barack Obama, ale po wyrównanej walce. Teraz powiem, że zdecydowanie Obama.
- Dlaczego zdecydowanie?
- Huragan "Sandy". Ten czynnik zadecyduje. Co więcej, przesądzi nie tylko o zwycięstwie Obamy, lecz także o utrzymaniu przez Demokratów większości w Senacie. Zna pan takie określenie "October surprise"?
- Tak, w politologii w USA określa się tak wydarzenie, które w ostatniej chwili przed 6 listopada zmienia nastawienie wyborców.
- I dokładnie tym jest huragan "Sandy". Pracuje na rzecz Obamy, przeciwko Romneyowi.
- Huragan zasłoni to olbrzymie rozczarowanie Obamą widoczne w kampanii?
- Zasłoni. Po występach w debatach z Romneyem, z których pierwsza zakończyła się ewidentną klęską Obamy, Romney miał szanse. Amerykanie zaczęli go postrzegać nie jako kogoś dziwnego, lecz jako człowieka mającego "prezydencki kaliber".
- Wcześniej go tak nie postrzegali? Miał przecież nominację Republikanów...
- Miał, ale musiał się nagimnastykować, żeby tę nominację uzyskać. W kampanii Romney musiał najpierw przekonać skrajną republikańską prawicę, choć wcześniej aż tak prawicowy nie był. Po czym ponownie musiał skręcić do centrum. To wymagało wycofania się z wielu wcześniejszych opinii. I nadawało mu wizerunek oportunisty, a nawet kłamcy nieodpowiedzialnego za słowo. Choć mimo to osiągnął dobrą pozycję. Gdyby nie huragan, może nawet pokonałby Obamę? Kandydat Obama kontra kandydat Romney, przy zawodzie Obamą - czemu nie? Teraz mamy jednak starcie kandydata Romneya z prezydentem walczącym z kataklizmem.
- Obama był do tej pory świetnym mówcą. Dlaczego przesądzić miał dopiero huragan?
- Amerykanie nie bardzo słuchają słów kandydatów. Patrzą na to, jak się prezentują. Czy sprawiają wrażenie liderów? W pierwszej debacie Obama nie wyglądał jak przywódca. Romney tak! Przed pierwszą debatą Obama prowadził w sondażach o 5-7 punktów procentowych. Po debacie ta przewaga znikła. Przestał być w oczach wyborców prezydentem.
- Jak to?
- W debacie dał się sprowadzić do roli zwykłego kandydata, który tarza się w błocie z rywalem, obrzuca oskarżeniami. Wyglądał jak polityk desperacko ratujący swoją pozycję. Huragan pozwolił Obamie wycofać się z bieżącej bijatyki i odzyskać wizerunek prezydenta USA. Co więcej, pomaga mu w tym np. gubernator New Jersey Christie.
- Republikański gubernator...
- Właśnie! Gubernator, który do tej pory był zajadłym przeciwnikiem Obamy. To on mówił, że Obama nie ma kwalifikacji przywódcy. I w momencie próby podkreśla, jak świetnie sprawdził się prezydent! Co więcej, w mediach obecność Obamy na miejscu tragedii wypada naturalnie. Powinien tam być. W tym samym momencie Romney w Nowym Jorku lub New Jersey sprawia wrażenie kogoś, kto przyjechał zarobić na tragedii punkty przed wyborami.
- Ludzie zapomną o tym swoim zmęczeniu i zawodzie Obamą?
- Oczywiście za kilka dni znów sobie o tym przypomną. Problemem Romneya jest jednak to, że wybory są już we wtorek, a nie za kilka tygodni. Oczywiście za Obamą wielu ludzi zagłosuje już jako realiści. Miał być "wielką czarną nadzieją" i wtedy wielu w to wierzyło. Teraz wiedzą już, że nią nie jest. Teraz wyborcom wystarczy chęć zablokowania Romneya. Sam należałem do krytyków pierwszej kadencji prezydenta. Nie zrobił niczego choćby w sprawie środowiska, globalnego ocieplenia. Choć teraz, paradoksalnie, mam nadzieję, że wreszcie zrobi.
- Dlaczego, skoro do tej pory nie miał zamiaru?
- Huragan przyniósł gwałtowną zmianę w podejściu do globalnego ocieplenia. Demokrata Andrew Cuomo, gubernator Nowego Jorku, ramię w ramię ze wspomnianym gubernatorem New Jersey pierwszy raz w swojej karierze podkreśla, że "globalne ocieplenie to fakt, z którym musimy się zmierzyć".
- Do tej pory prezydenci USA, kiedy mieli myśleć o globalnym ociepleniu, zawsze przypominali sobie, że są także duże korporacje, banki, sponsorzy kampanii...
- Rzeczywiście, np. producenci ropy naftowej w dużej mierze kontrolowali administrację, także Obamy. Czytelnicy "Super Expressu", będąc w Polsce, nie widzą jednak, co się tu dzieje: w Nowym Jorku, Filadelfii, Bostonie, New Jersey. Proszę jednak wyobrazić sobie zwłaszcza amerykańskie społeczeństwo Nowego Jorku pozbawione prądu. 68 mln ludzi przez tydzień bez prądu, metra, komunikacji, komputerów. To zmienia świadomość.
- Pamiętny huragan w Nowym Orleanie nie zmienił...
- To prawda, ale Nowy Orlean postrzegano jako mniej znaczące miasto z południa. Nowy Jork to zaś nie tylko "okno wystawowe" USA. To także globalna stolica kapitału, polityki, kultury. Amerykanie nie postrzegali go pod kątem takich zagrożeń. Teraz widzą, że może to się zdarzyć też w Seattle, Houston czy Los Angeles. Przeforsowanie ustaw związanych z globalnym ociepleniem będzie bez porównania łatwiejsze. Zwłaszcza dla Obamy, bo Romney musiał znów mówić o obniżaniu podatków.
- W USA to chyba nie przestało się podobać?
- W wielu grupach nie, ale przy okazji huraganu ludzie sami zadają sobie pytanie, gdzie jest państwo. Gubernator Cuomo publicznie podkreśla, że w dzisiejszych czasach Ameryka przeżywa tzw. huragan stulecia, raz na dwa lata. To nienormalne! Gubernator wystąpił o 10 mld dol. na zbudowanie śluz przeciwpowodziowych w Nowym Jorku. Jeszcze dwa tygodnie temu zostałby wyśmiany.
- Huragan przyćmił nieco inne sprawy, jak polityka zagraniczna USA. Pan uznał, że Romney mówi o niej w sposób XX-wieczny.
- Tak, to było starcie podejścia XX-wiecznego z XXI-wiecznym.
- Mieszkańcy Europy Wschodniej wciąż postrzegają Rosję jako zagrożenie, które może destabilizować nasz region. Widzimy wybory w Gruzji i jednoczesne manewry armii rosyjskiej przy jej granicy. Pamiętamy wojnę na przedmieściach Tbilisi.
- Uwielbiam Polskę i nie chcę zepsuć u was swojej reputacji, ale Rosja nie ma już możliwości być takim zagrożeniem, jak była w ubiegłym wieku. Nie mają szansy nim być także ideologie: komunizm czy nacjonalizm. Teraz prawdziwym zagrożeniem są skutki anarchistycznej globalizacji, jednokierunkowego kapitalizmu i jego błędów, dyktatur takich jak w Chinach czy wspomnianego globalnego ocieplenia. Oczywiście w Polsce, po 400 ostatnich latach waszej historii, zrozumiałe jest oglądanie się na Niemcy i Rosję. Z punktu widzenia USA, ale wbrew pozorom także waszego, kosztowniejsze może być bagatelizowanie tego, o czym mówię.
Prof. Benjamin Barber
Politolog, b. doradca Billa Clintona, autor książki "Dżihad kontra McŚwiat"