Czasami można odnieść wrażenie, że premier jest tak zauroczony swoim zastępcą, że daje mu carte blanch i nie ingeruje w jego poczynania nawet wtedy, gdy wszyscy wokół mówią, że źle się dzieje. Nie wiem, czy takie postępowanie premiera wynika z jego ograniczonej wiedzy ekonomicznej, czy z tego, że tak mu wygodniej. Wiem natomiast, że to my wszyscy ponosimy konsekwencje tej, moim zdaniem nieodpowiedzialnej, polityki.
Gdy minister Rostowski prezentował budżet na ten rok, nie było chyba ekonomisty, który by nie zwracał uwagi na to, że przyjęte w nim założenia są zbyt optymistyczne, że wpływy będą mniejsze, a wydatki mogą być większe, skutkiem czego i deficyt będzie większy. Pierwsze miesiące roku w sposób bezwzględny potwierdziły te obawy.
Mimo to premier i jego ekonomiczny guru szli w zaparte, że nie będzie trzeba niczego nowelizować, nie wspominając już o zawieszaniu jakichkolwiek progów ostrożnościowych. Stało się, jak się stało.Gdyby Jacek Rostowski odpowiadał za budżet prywatnej korporacji i tak bardzo pomyliłby się jak z budżetem państwa, musiałby sobie szukać innego zajęcia. On tymczasem nie tylko nie traci posady, ale jest też przez szefa rządu chwalony. Absurd.