Nie wierzę i chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie wierzy w oficjalne tłumaczenia gubernatora smoleńskiego obwodu, że powodem usunięcia tablicy były względy formalne.
Oczywiście to prawda, że tablica ufundowana przez część rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej była postawiona bez wymaganych zgód, bez uzgodnienia z polskimi i rosyjskimi władzami i z napisem choć dla nas oczywistym i niekontrowersyjnym, dla Rosjan z powodu użycia słów "ludobójstwo" trudnym do przyjęcia. Ale to nie znaczy, że można ją było ot tak sobie usunąć. I to w nocy, na kilkanaście godzin przed pielgrzymką rodzin ofiar i na trzy dni przed wizytą prezydentów Polski i Rosji. To, co zrobiły władze rosyjskie o sowieckiej mentalności, to obrzydliwa prowokacja.
Paradoksalnie jej ofiarą padli ci, którzy szukali zbliżenia z Rosją - Donald Tusk i Bronisław Komorowski, a zyskali ci, którzy na rosyjskich fobiach budują swój polityczny kapitał. Szczególnie prezydent został postawiony w beznadziejnej sytuacji. Cokolwiek by zrobił, będzie złe. Odwołanie wizyty w Katyniu lub wylot do Smoleńska, złożenie kwiatów pod nową tablicą czy niezłożenie ich w ogóle i tak wywoła falę krytyki. Najlepszym rozwiązaniem byłby powrót tablicy ze starym napisem. Ale w to nie wierzę.
W polityce rosyjskiej nic się nie dzieje przypadkiem, a prowokacyjne usunięcie tablicy miało, jak sądzę, doprowadzić do dezintegracji Polski i jeszcze większych podziałów wewnętrznych. Poza tym nasza dyplomacja musiałaby się wykazać nie lada kunsztem. A ten ostatni raz ujawniła, zawierając w Karłowicach pokój z Turcją. Tylko że to było ponad 300 lat temu.