Dla przeciętnego Kowalskiego ta informacja może się wydać czymś zupełnie abstrakcyjnym. Ale w rzeczywistości niczym abstrakcyjnym nie jest. W uproszczeniu oznacza bowiem ona to, że w styczniu ceny artykułów i usług wzrosły średnio o 3,8 proc. Albo to, że nasze pieniądze straciły 3,8 proc. na wartości. Ot, z każdego zarabianego dotąd tysiąca złotych w ciągu miesiąca straciliśmy 38 złotych. Niedużo? To proszę to przemnożyć przez 12 miesięcy. I już mamy całkiem pokaźną sumę.
Niestety, wiele wskazuje na to, że inflacja w następnych miesiącach wyhamować wcale nie musi, bo mogą ją napędzać m.in. galopujące ceny żywności (o rekordowo wysokich cenach pieczywa piszemy dzisiaj na str. 3).
Jeszcze kilka tygodni temu byliśmy zapewniani przez ekonomistów i róż-nej maści analityków, że wzrost VAT-u o jeden punkt procentowy w praktyce nie wpłynie ani na ceny, ani na inflację. Nie wiem, na ile te opinie były podyktowane politycznymi sympatiami wobec gabinetu Donalda Tuska i próbą wmówienia ludziom, że podwyżka wcale nie jest podwyżką, a na ile "naukową" analizą. Fakt pozostaje faktem - analizy okazały się nietrafione.
I tu pokuszę się o refleksję natury ogólnej. Powinniśmy zachować jak największą ostrożność i sceptycyzm wobec wszelkich prognoz analityków finansowych, giełdowych i ekonomicznych. Bo gdyby oni rzeczywiście potrafili przewidzieć, jaki będzie kurs franka szwajcarskiego za sześć miesięcy, co się stanie z giełdą za rok, jakie będą ceny złota i ropy w grudniu albo które państwo stanie się ofiarą kryzysu, to na swej wiedzy zarobiliby niewyobrażalne pieniądze. A jakoś nie słyszałem o analityku milionerze.