Afera wizowa wzbudza wiele emocji. Nowe światło na zamieszanie mogą rzucić opisy dwóch Hindusów, Sachiva i Amana, którzy opowiadają, jak dzięki pieniądzom udało im się dotrzeć do naszego kraju. Jak podaje portal gazeta.pl, już pół roku temu zaczęli szukać pracy w Europie, a najatrakcyjniej oferty przedstawione przez pośredników miały pochodzić z Polski.
- To były pięciokrotnie wyższe zarobki od tych tu w Indiach. Dodatkowo mieliśmy nie płacić za mieszkanie i transport, a jedynie pokryć koszty pośrednika i przyspieszenia całego procesu z otrzymaniem wizy – mówił Sachiv w rozmowie z portalem.
Jak mówili, usługi VFS Global są niemal nie do przejścia dla przeciętnego obywatela. Alternatywą jest opłacenie pośrednika, który może uprościć cały proces, jednak takie usługi są bardzo drogie.
- Te koszty zależą od agencji i pośrednika, na którego się trafi, a są ich setki. W naszym przypadku było to w przeliczeniu na złotówki około 15 tysięcy - opowiadał Aman.
- To były wielopokoleniowe oszczędności. Mało kto w Indiach ma takie pieniądze, a jak je ma, to nie musi wyjeżdżać do pracy, dlatego to naprawdę były pieniądze, które nasze rodziny odkładały przez lata na naszą przyszłość - dodał Sachiv.
Po przyjeździe do Polski Hindusi dowiedzieli się, ze nie ma dla nich pracy, a adres, pod którym mieli zamieszkać, okazał się nieprawidłowy. Kontakt z osobą ze strony hinduskiej także się urwał. Ostatecznie mężczyźni zatrudnili się w firmie rozwożącej jedzenie, a gdy uzbierali odpowiednią kwotę, polecieli z powrotem do domu.
Hindusi opowiedzieli także, że pośrednicy mieli sprzedawać miejsca w kolejkach do złożenia dokumentów w konsulacie, czyli tak zwane sloty wizowe. Cena takiej usługi wahała się od 50-75 tys. rupii, czyli w przeliczeniu około 2500-4000 zł.
- Jeszcze tydzień temu mój znajomy starał się uzyskać wizę do Polski. Mówił, że pomagał mu w tym pośrednik. Sytuacja wyglądała dokładnie tak jak w moim przypadku, więc ostrzegłem go i zrezygnował. To wszystko dzieje się nadal. Nic się nie zmieniło – mówił Aman.