Henryk Wujec: - Spodziewany wynik wyborów znaliśmy, objeżdżając komisje wyborcze i spisując wieczorem wyniki wywieszane pierwszy raz na szybach. Siedzieliśmy całą noc i nad ranem 5 czerwca mieliśmy świadomość sukcesu i skreślenia całej listy rządowej zbudowanej z PZPR, ZSL, SD i tych różnych PAX-ów... Skala odrzucenia systemu przez społeczeństwo była jednak większa niż się spodziewaliśmy.
- Dlaczego?
- Druga strona miała jednak olbrzymią siłę medialną. To było też pierwsze głosowanie, w którym można było po części demokratycznie głosować i nie byliśmy pewni, czy ludzie pójdą, czy dotrzemy z informacją...
- Klęska komunistów była tak duża, że w drugiej turze Solidarność musiała zachęcać do głosowania na kandydatów strony rządowej.
- To zależy gdzie. Zazwyczaj nie miałem z tym problemu, bo to mieszało szyki władzom PZPR!
- Jak?
- Wskazywaliśmy zazwyczaj przyzwoitych ludzi z dalszych miejsc, których PZPR wcale nie chciała w Sejmie i spychała niżej. Na tych, którzy gwarantowali pewną otwartość i współpracę z ludźmi Solidarności. I wielu z nich zostało świetnymi posłami, wspierającymi reformy, niektórzy przeszli do naszego klubu OKP.
Przeczytaj też: Tadeusz Mazowiecki - pierwszy premier wolnej Polski
- A nie miał pan problemu z tym, że wielu działaczy Solidarności zdecydowanie sprzeciwiało się rozmowom z komunistami?
- Pytanie, po co były rozmowy okrągłego stołu? Dla zwykłych działaczy Solidarności najważniejsze było to, żeby związek ponownie był legalną organizacją. To można było osiągnąć tylko poprzez rozmowy z władzami. Próbowaliśmy strajkami, ale w 1987 i 1988 wszystkie strajki przegraliśmy! To pokazywało, że innej drogi nie ma. I władza zaproponowała "częściowo demokratyczne" wybory.
- Nie brzmiało podejrzanie?
- Oczywiście, że brzmiało! Wielu było przeciwko, nie tylko ci radykalni, ale choćby Bronisław Komorowski. Uważali, że PZPR i tak znów będzie chciała oszukać. Byłem jednak wśród tych, którzy uznali, że tę cenę warto zapłacić za legalizację Solidarności. To było ryzyko i warto było je podjąć.
- Byli tacy, którzy podkreślali, że komuna chyli się ku upadkowi i nie warto rozmawiać.
- Wcale nie było ich tak wielu. Większość uważała, że władza dogaduje się ze względów ekonomicznych, a nie z poczucia braku siły. Myśląc o sile, pamiętaliśmy o setkach tysięcy żołnierzy ZSRR stacjonujących w PRL. Niby jak ich pokonać? Uwagi o tym, że można z PZPR wygrać siłą, uznawaliśmy za awanturnictwo. 4 czerwca uznaliśmy nie tyle za wybory, co plebiscyt, w którym naród może wreszcie pierwszy raz wyrazić swoją wolę. I to przeważyło.
- Do okrągłego stołu doszło w wyniku przewrotu w opozycji?
- Zdecydowanie nie. To j akaś legenda, władze Solidarności były określone.
- Komisja Krajowa po 1981 roku nie działała...
- One były władzą do stanu wojennego. Działał tylko Lech Wałęsa jako przewodniczący związku i podziemne władze, tzw. TKK, w którym byli Bujak, Frasyniuk, Pałubicki czy Borusewicz. W 1987 roku powołano jawną reprezentację grupującą struktury podziemne - Krajową Komisję Wykonawczą z Lechem Wałęsą na czele. I to KKW podjęło decyzję o okrągłym stole. I część działaczy była tam przeciw, ale większość była za.
- Od kiedy ekipa Jaruzelskiego chciała się dogadać?
- Oni nie chcieli się dogadać. Oni widzieli, że kraj się pogrąża w kryzysie, a nie mieli pojęcia, jak z tego wyjść. I chcieli spacyfikować nastroje wmontowaniem Solidarności w system, podzielić się odpowiedzialnością za kryzys. Stąd pomysł tylko 35 proc. dla Solidarności. Kompletnie zaskoczyło ich jednak to, że 4 czerwca ludzie tak masowo odrzucili PZPR.
- Podczas tych obchodów 25-lecia III RP będzie zapewne dominował samozachwyt polityków, ale ja chciałbym pana zapytać o to, czego pan żałuje, za co elity powinny się wstydzić z tego 25-lecia?
- Najpierw powiem jednak, z czego powinniśmy się cieszyć.
- I tak nie odpuszczę.
- Wyszło więcej niż chcieliśmy. Nikt nie spodziewał się w tamtej beznadziejnej sytuacji takiego wzrostu gospodarczego, wolnej demokratycznej Polski, wycofania wojsk radzieckich i to bez wystrzału! Spójrzmy, jak trudno wyprowadzić dziś Rosjan z Ukrainy, nawet tych zielonych ludzików! Nikt nie marzył o wejściu do ówczesnego EWG i NATO. Nie tak dawno Kissinger będąc w Polsce przyznał, że nikt u nich także nie spodziewał się upadku ZSRR, a na pewno bez licznych ofiar.
- A co się nie udało?
- Podczas trudnych reform popełniono błąd w sprawie sytuacji na terenach po PGR. Nie udało się pomóc tym ludziom tak, jak powinniśmy, i to trzeba naprawiać. Niezależnie od dużego wzrostu dochodów trzeba też przyznać, że jest poczucie niesprawiedliwości związane ze zbyt dużym rozwarstwieniem dochodów - i to też zadanie na najbliższe lata. I wreszcie bardzo żałuję zatracenia solidarności w tym okresie, w którym staraliśmy się odbudować wartość rywalizacji i indywidualizmu. To, co było w Solidarności najcenniejszego, ta sieć społeczna, jest jedną z najważniejszych rzeczy do odbudowania.