"SE": - Działacze Samoobrony coraz śmielej mówią o wskrzeszeniu tej partii i chęci walki w zbliżających się wyborach parlamentarnych. Mają szansę?
Prof. Henryk Domański: - Cóż, nie udało się to Lepperowi po wyjściu z rządu PiS i wydaje się mało prawdopodobne, żeby udało się to ludziom, którym brak jego charyzmy, przebojowości i energii. Brak więc lidera, który zintegrowałby ruch, będący w rozbiciu od 2007 r. Nie ma obecnie zapotrzebowania na drugą partię chłopską, tym bardziej o takim zabarwieniu populistycznym, jaki reprezentowała zawsze Samoobrona.
- Działacze, jak się wydaje, próbują stworzyć mit męczeńskiej śmierci lidera. Wokół tego nie da się zintegrować elektoratu?
- Wokół męczeńskiej śmierci, a więc mitów i symboli nie zbuduje się partii, co najwyżej krąg sympatyków. Aby stworzyć lub reaktywować partię polityczną, potrzeba określonej struktury organizacyjnej i autentycznych potrzeb, które mogą przyciągać ewentualnych wyborców. Jeśli tych potrzeb nie ma, nie da się ich wykreować.
- Działacze Samoobrony patrzą na Smoleńsk i widzą, że śmierć polityka przekłada się na poparcie.
- 10 kwietnia to czynnik wzmacniający PiS. Nie jest to warunek konieczny ani tym bardziej wystarczający, aby zyskiwać poparcie. Wyborcy nie poprą PiS ze względu na szacunek do zmarłego prezydenta Kaczyńskiego czy dla satysfakcji płynącej z celebrowania rocznicy katastrofy smoleńskiej, ale z powodów bardziej egzystencjalnych. Myślę, że z takich powodów ten czynnik odpada w przypadku Samoobrony.
- Wróćmy do początków tej formacji. Skąd przyszli ludzie, którzy ją stworzyli? Bo raczej nie byli znikąd...
- To częściowo ludzie o rodowodzie pezetpeerowskim, którzy nie znajdowali jednak miejsca w partiach postsolidarnościowych, gdyż ich przeszłość była pewnym obciążeniem. Chcieli więc stworzyć własny ruch i szukali swojego miejsca na scenie politycznej. Zdarzyło się tak, że trafili na dobry moment i sktrukturę partyjną, która przebiła się do wielkiej polityki. Dlaczego pod sztandarem Samoobrony i przywództwem Leppera - trudno powiedzieć.
- Mówi się, że Samoobronę stworzono jako przybudówkę SLD.
- Mogło tak być. Ludzie, którzy wcześniej działali w partii komunistycznej albo byli z nią jakoś związani, chcieli odegrać jakąś rolę samodzielnie. SLD ich nie chciał, a jeśli już by się w nim znaleźli, byliby nic nieznaczącymi pionkami, gdyż w tej formacji średnie i wyższe szczeble były zarezerwowane dla innego establishmentu, blokującego dostępu autentycznym dołom PZPR, które stworzyły potem zaplecze Samoobrony.
- Jak się udało im się odnaleźć w nowej rzeczywistości?
- Powodzenie Samoobrony wynikało głównie z konfiguracji na scenie politycznej, która wykreowała się po 2001 r. Już wtedy na gruzach rozpadającego się AWS wyłonił się elektorat, który wsparł Samoobronę. Z kolei po 2005 r. postawiony pod ścianą Jarosław Kaczyński wprowadził Samoobroną do koalicji i uczynił Leppera wicepremierem.
- Jak działaczom Samoobrony udało się uniknąć niewygodnych rozmów o ich przeszłości. Nie pamiętam, żeby na przykład Stanisław Łyżwiński musiał się tłumaczyć ze swojej służby w MO.
- Nie wszyscy wyborcy patrzą na biografię polityków. Kierują się raczej tym, na ile dana partia może realizować ich interesy, na ile daje poczucie bezpieczeństwa, na ile odwołuje się do odpowiedniej ideologi. Lepper to wszystko potrafił, zręcznie operując hasłami obrony biednego i pozostawionego samemu sobie człowieka we wrogim świecie instytucji i zagrożeń płynących z UE.
- W 2001 r. Samoobrona mogła tymi hasłami obrony biednych spokojnie walczyć o poparcie. Dziś chyba straciło to rację bytu, szczególnie na wsi.
- Obecnie rolnicy nie są zupełnie pozbawieni instrumentów czy możliwości wsparcia. Sytuacja nie wygląda dla nich tak beznadziejnie jak w 2001 r. Samoobrona zrodziła się z potrzeby zabezpieczenia warunków bytowych w sytuacji, kiedy ani państwo, ani żadna organizacja polityczna nie były w stanie skutecznie bronić interesów rolników. W tej chwili potrzeba nie jest tak silna. Przeciętny rolnik widzi, że dba o niego Unia, która przeznacza aż 40 proc. wydatków na wsparcie dla rolnictwa.
- Frustracja na wsi nie jest już czynnikiem zwiększającym elektorat?
- Nie było tak, że tylko biedota głosowała na Leppera, bo tej niewiele mógł pomóc. Trzeba pamiętać, że jego wyborcami byli także wielcy właściciele ziemscy. Bardzo silnie potrzebowali oni wsparcia i reprezentacji swoich interesów. I to oni mieli coś do stracenia.
- Kto teraz ich reprezentuje?
- Część z nich z czasem stała się kapitalistami rolnymi, farmerami w stylu zachodnim i szuka reprezentacji poza tradycyjnie reprezentującym ich PSL. Idą więc do PiS i PO - silnych partii mogących zadbać o ich interesy i to raczej na te partie zagłosują.
- A kogo poprze wiejska biedota?
- Obawiam się, że ci najbiedniejsi na wsi, jak to zwykle bywa, w ogóle nie pójdą głosować. Nie wierzą w sens wyborów, bo w ich przekonaniu nikt nie poprawi ich losu. Jednocześnie przepełnieni są fatalizmem, który mówi im, że ich sytuacja jest stanem naturalnym. Tym bardziej że - jak mówiłem - nie ma wyrazistej postaci, za którą mogliby pójść.
- Partie chłopskie mają jeszcze rację bytu?
- Otwarcie się na wyborców z miast jest coraz częstszym kierunkiem europejskich partii chłopskich. Przykład Austrii i Niemiec pokazuje, jak chętnie przekształcają się w formacje ludowe albo chadeckie. Być może taki scenariusz zrealizuje się również w Polsce, bo poszerza to bazę wyborczą, choćby w warstwie symbolicznej. Bazując jedynie na elektoracie wiejskim, taka partia będzie balansować na granicy 5-6 proc. poparcia. Wydaje się, że PSL próbuje tworzyć wizerunek ugrupowania chrześcijańsko-demokratycznego. Warunkiem przekształcenia się w partię nowoczesną jest jednak zmiana kierownictwa.
- Na ewentualnej przemianie PSL nie straci głosów np. na rzecz Samoobrony?
- Myślę, że nie. PSL nadal będzie postrzegane jako partia rolników. Może się jednak zdarzyć tak, że ktoś będzie próbował stworzyć coś na kształt Samoobrony, żeby zapełnić ewentualną lukę na scenie politycznej. Zapowiada się jednak druga kadencja PSL w koalicji rządzącej, także nie ma powodu, aby chłopi zrezygnowali z posiadania tego typu reprezentanta.