Grzegorz Zasępa: Dla kogo są sądy?

2011-08-24 9:51

Historia z życia wzięta: Adam K. w 2000 roku oddał mercedesa do autokomisu. Szybko znalazł się kupiec, ale pan Adam nie dostał ani grosza. Właściciel komisu okazał się oszustem, który w podobny sposób naciągnął dziesiątki osób. Sprawa była prosta do rozwikłania: policja szybko złapała właściciela komisu, a prokuratura po krótkim śledztwie przesłała akt oskarżenia do sądu.

Druga historia, tym razem świeższa. Donald Tusk uznał, że kilkadziesiąt milionów złotych (tyle PO przeznaczy na kampanię) to za mało, by skutecznie budować swój wizerunek i przekonać wyborców, że zasłużył na drugą kadencję. Dlatego skierował do sądu pozew przeciwko Prawu i Sprawiedliwości, które jego zasługi neguje.

Co łączy te dwie historie? Ano to, że obie znalazły swój finał w sądzie. Tyle że Adam K. na wyrok czeka 10 lat. Do dziś nie zobaczył ani grosza, a oskarżony śmieje mu się w twarz. Donald Tusk na potwierdzenie przed sądem, że jednak "Polska jest w budowie", poczeka... 24 godziny.

Tryb wyborczy - czyli błyskawiczne procesy w okresie kampanii, to prawny bubel - w założeniu miał pomóc kandydatom bronić swego dobrego imienia przed wyborami, ale w rezultacie sprawił, że polityczne awantury przenoszą się na sale rozpraw, które jak żadne inne miejsca powinny być wolne od polityki.

Jeśli partie za każde słowo będą pozywać się do sądów - Adam K. i setki tysięcy ofiar opieszałości wymiaru sprawiedliwości nie mają co liczyć na rychłe zakończenie postępowań. Ale jeśli już politycy chcą koniecznie prowadzić kampanię na salach sądowych, niech uwolnią nas od przykrego widoku swoich twarzy na billboardach i w telewizyjnych spotach. I oczywiście niech nie wyciągają ręki po te 80 milionów złotych, które z budżetu pójdą na wyborczą kampanię.