Czy naprawdę jest co świętować 4 czerwca? Zaraz usłyszę, że przecież pierwsze wybory w 1989 roku wcale nie były do końca wolne. Że przypieczętowały one zdradzieckie ustalenia z Magdalenki i Okrągłego Stołu, że dzięki nim komunistyczni siepacze do dziś nie doczekali się kary. Nawet jeśli jakaś część z tych zarzutów jest prawdziwa, to musimy pamiętać, że przez ostatnie 24 lata nie było w Polsce ani jednego więźnia politycznego. Przez 24 lata ani jeden polski żołnierz nie zginął w obronie terytorium Rzeczypospolitej. I próżno szukać w naszej całej ponadtysiącletniej historii tak długiego okresu spokoju.
Nawet ci, którzy twierdzą, że dzisiejszy rząd pospołu z prezydentem wykonują polecenia płynące z ambasad Niemiec i Rosji, tylko dzięki
4 czerwca mogą dziś swoje niemądre sądy swobodnie głosić.
Czy Polska po tych 24 latach jest doskonała? Na pewno nie. Dzisiejsze świętowanie zepsuł mi wczorajszy prawomocny już wyrok w sprawie jednego z filarów stanu wojennego (piszemy o tym na str. 5). Sędziowie uznali Stanisława Kanię, byłego I sekretarza KC PZPR, za niewinnego. Uwierzyli, że sam fakt podpisania dwóch dokumentów o stanie wojennym nie świadczy o tym, że on ten stan wojenny wprowadzał. Dziwne, prawda?
Ale przypomnę jeszcze raz - od 24 lat nie mieliśmy ani jednego więźnia politycznego, ani jeden żołnierz nie musiał ginąć w obronie terytorium RP.
A poza wszystkim, czy nie chcieliby mieć państwo jeszcze jednego długiego weekendu u progu wakacji?