"Super Express": - RMF FM ujawnił szokujące stenogramy nagrań z ostatnich minut rządowego Tu-154M, który rozbił się w Smoleńsku. To przełom w śledztwie czy może - jak twierdzi opozycja - wrzutka w kampanii wyborczej?
Grzegorz Wierzchołowski: - Publikacja RMF nie jest żadnym przełomem w śledztwie. Moim zdaniem nie chodzi też jednak o kampanię prezydencką w Polsce. Raczej o przykrycie planowanej na dziś premiery książki niemieckiego dziennikarza śledczego Juergena Rotha. Jeśli wierzyć zapowiedziom samego autora, publikacja ma zawierać pierwsze urzędowe dowody na to, że w Smoleńsku 10 kwietnia 2010 r. doszło do zamachu. Wrzutki medialne jak ta wczorajsza w oczywisty sposób będą osłabieniem wymowy takiej publikacji.
- RMF publikuje wstrząsające opisy rozmów w kokpicie. Opisany tam chaos musiał mieć wpływ na przebieg tragedii...
- Jak wynika ze stanowiska prokuratury, w publikacji doszło do manipulacji. Poważne wątpliwości budzi choćby interpretacja rozmów, które przypisywane mają być nie tym osobom, które wypowiadały się na nagraniach. Przypomnę też, że z podobnymi medialnymi wrzutkami mieliśmy do czynienia już wcześniej. W pierwszych godzinach po katastrofie pojawiła się informacja o czterech podejściach do lądowania. Była nieprawdziwa. Podobnie jak przypisywane mjr. Protasiukowi słowa o "debeściakach". Czy wreszcie wrzutka o rzekomej kłótni między Protasiukiem a dowódcą Sił Powietrznych gen. Andrzejem Błasikiem.
- Zgadza się pan z opinią, że nie ma większego znaczenia to, czy taśmy i wrak znajdują się w Polsce, bo eksperci mieli dostęp do wraku i kopii nagrań w Smoleńsku?
- W przypadku każdej katastrofy lotniczej jedną z podstawowych czynności jest badanie wraku w warunkach laboratoryjnych. A nie w plenerze, pod nadzorem służb obcego państwa. Służb, które dowód rzeczowy myją i tną na kawałki.
- Sprawą smoleńską zajmuje się pan od samego początku. Co było przyczyną tragedii 10 kwietnia?
- Najbardziej prawdopodobna jest wersja zamachu. Przemawia za nią rozpad i wygląd szczątków, a przede wszystkim zapis komputera pokładowego, który stracił zasilanie na wysokości kilkunastu metrów nad ziemią. Czyli w czasie, gdy tupolew znajdował się jeszcze w powietrzu. Jak dotąd nikt oficjalnie, ani komisja Millera, ani prokuratura, nie potrafił racjonalnie wytłumaczyć tego faktu.
Zobacz: Ustalenia niemieckiego dziennikarza: w Smoleńsku doszło do zamachu!
Polecamy: Prokuratura o stengoramach ze Smoleńska: Są nieścisłości