"Super Express": - Wtorkowe ogłoszenie przez Grzegorza Schetynę, że zostawia sprawy polityki i wyjeżdża z rodziną na wakacje to walkower w walce z Donaldem Tuskiem o przetrwanie w PO?
Prof. Kazimierz Kik: - Nie ma mowy o walkowerze, bo i też niespecjalnie mamy tu do czynienia z walką. Jedynym rozgrywającym w wewnętrznych przesunięciach kadrowych w Platformie jest Donald Tusk. Premier chce wykorzystać ogromny sukces wyborczy i uregulować na dłuższy czas sprawę przywództwa w partii i także, a może przede wszystkim, jedności Platformy.
- Wiele osób widziało w roli atakującego Schetynę. Widzę, że pan zrzuca odpowiedzialność za czystkę na premiera.
- Tak, bo jeśli teraz nie sprowadziłby swoich potencjalnych konkurentów do parteru, czyli sytuacji, w której niespecjalnie mogą samodzielnie działać, to z biegiem czasu byłoby to coraz trudniejsze. Sojusznikiem Tuska w tej rozgrywce jest zresztą Janusz Palikot, bo swoją wojną z krzyżem w parlamencie skutecznie odciąga część uwagi mediów od czystki prowadzonej przez premiera.
- Ten chyba wie, jakie poparcie w regionach ma Schetyna i jak wielu posłów jest po jego stronie. Następne wybory dopiero za trzy lata. To dużo czasu, żeby zrobić porządek w partii?
- Schetyna musiał doskwierać Tuskowi, skoro postanowił się z nim rozprawić. Jego marginalizacja na pewno będzie sygnałem dla wszystkich tych, którzy mają zakusy na osłabienie pozycji szefa Platformy. Każdy członek partii musi wiedzieć, że jest tylko jeden niekwestionowany lider i wszelkie rokosze nie mają sensu.
- Myśli pan, że Schetyna może podzielić los dawnych liderów Platformy, których sam na zlecenie Tuska usuwał z partii?
- Na razie jest na najlepszej do tego drodze. Po pierwszym ciosie od Tuska umiał się podnieść i zbudować dość silną pozycję. Po drugim nie będzie to takie łatwe.
- Będzie jednak trudniejszy do usunięcia z Platformy niż inni. Schetyna przyjął podobną taktykę jak Rokita czy Olechowski, czyli w obliczu niechęci Tuska usunął się trochę w cień, ale w przeciwieństwie do nich ma swoją frakcję.
- Może dlatego premier nie będzie chciał usuwać swojego konkurenta z partii i będzie grał na znaczące osłabienie jego pozycji, pokazując mu właściwe miejsce w szeregu. Myślę też, że zdaje sobie sprawę z jego wartości dla partii. Woli mieć go jednak pod ręką i otoczyć go "czułą opieką".
- Jak ta "czuła opieka" ma wyglądać w praktyce?
- Premier zabierze go do rządu, da mu wymagające ministerstwo, które będzie go absorbować na tyle, że nie będzie miał czasu wyjechać w teren i tam budować swojej pozycji na kontrze do partyjnego lidera. Jako marszałek był w swoim żywiole. Miał kontakt z posłami z różnych regionów, z którymi za plecami Tuska mógł na bieżąco spiskować przeciwko niemu. Kiedy trafi do rządu, jego spotkania i rozmowy z posłami niezaangażowanymi w jego ministerialną dziedzinę będą odnotowywane jako anomalie.
- Tusk uczy się chyba na własnych błędach. Po usunięciu Schetyny z rządu oddał mu kierowanie klubem parlamentarnym, a po wyborze Komorowskiego na prezydenta - fotel marszałka. Obie funkcje znacząco wpłynęły na wzrost jego pozycji w partii.
- Tusk na pewno nauczył się, żeby nie dawać samodzielnej pozycji komuś, kto jest potencjalnym pretendentem do tronu. Dlatego lansuje Ewę Kopacz na stanowisko marszałka, bo jest pewien jej wierności wobec siebie.
- Po zmarginalizowaniu Schetyny jego frakcja się rozpadnie i zwróci się ku Tuskowi?
- Pamiętajmy, że Schetyna nie jest urodzonym liderem. To gracz, który świetnie radzi sobie w partyjnych roszadach, ale niespecjalnie nadaje się do roli lidera. Tusk łączy w sobie obie te cechy i jeżeli w wyniku przetasowań, które obserwujemy w Platformie, partia uzna go za jedynego lidera, to pole manewru Schetyny znacząco zmaleje.
- Myśli pan, że zmaleje na tyle, że kiedy Tusk będzie miał chwile słabości, to nie on będzie rozdawał karty?
- Schetyna nie istnieje bez Tuska i błyszczy odbitym od niego światłem. Brakuje mu charyzmy premiera i na przywództwo w partii nie ma raczej co liczyć. Kiedy szef PO osłabnie, znajdą się inni ludzie, którzy się wtedy na niego rzucą, aby wziąć we władanie całą formację.
- Bronisław Komorowski pokazał ostatnio, że ma ogromne zakusy, żeby mieć wpływ na partię. Chciał się nawet sprzymierzać ze Schetyną. Eliminując go z gry, Tusk będzie miał teraz przeciwko sobie jedynie prezydenta?
- Premier zdecydowanie wyciągnął Schetynę spod wpływu Bronisława Komorowskiego. Widać, że jakiś czas temu w PO zarysowała się triada, czyli Tusk, Komorowski i Schetyna - i szef partii zdecydował, że nie chce sobie pozwolić, aby dwóch pozostałych panów sprzysięgło się przeciwko niemu. Z taktycznego punktu widzenia takie oczyszczenie pola jest oczywiście dla Tuska bardzo pożądane. Jednak z punktu interesów partii nie jest to już takie dobre.
- Czemu?
- Stwarza to niepokojące zjawisko eliminowania znaczących osobowości i postawienia całej formacji na osobie lidera. Jeśli lider przegra, przegrywa cała partia.
- To chyba pokazał przykład SLD...
- Dokładnie. Grzegorz Napieralski grał pierwsze skrzypce i wyeliminował praktycznie wszystkich znaczących dla SLD ludzi, zastępując ich wiernymi sobie, lecz nie tak barwnymi i rozpoznawalnymi postaciami. Kiedy świeżość Napieralskiego się zużyła, jego osoba pociągnęła w dół całe ugrupowanie. Kto wie, czy pewnego dnia nie spotka to także PO.
Prof. Kazimierz Kik
Politolog, Uniwersytet J. Kochanowskiego w Kielcach