"Super Express": - Nie milkną echa incydentu na Przystanku Woodstock, kiedy został pan zaatakowany przez Oskara W. Wśród prawicowych komentatorów, mimo programowego brzydzenia się przemocą, da się odczuć pewną satysfakcję z całej sytuacji. W końcu sam pan się prosi o kłopoty, pracując w TVN. Jak pan się odnosi do takiego stawiania sprawy?
Grzegorz Miecugow: - Po pierwsze, jestem dumny, że pracuję w tej stacji. Robię to, co lubię, nikt mnie do niczego nie zmusza, nikt nie pisze za mnie komentarzy. Po drugie, cała ta sytuacja pokazała, jak wspaniałym miejscem jest Woodstock, gdzie młodzi ludzie są niezwykle serdeczni i otwarci i taki jeden człowiek nie jest w stanie tego wizerunku zepsuć.
- Pozostanę jeszcze przy prawicowych komentatorach, którzy z satysfakcją odnotowują, że ten incydent to przewrotna ilustracja do hasła "Róbta, co chceta" i tego, co sobą reprezentuje Woodstock. Oskar W. wziął je sobie do serca?
- Czyn tego faceta nie ma nic wspólnego z tym hasłem. Jeśli twierdzi się inaczej, to spłaszcza się jego przekaz. Jurek Owsiak, głosząc je, mówi: "Jesteście wolni. Możecie zachowywać się w dowolny sposób, byleby wasze zachowanie nie godziło w dobro innych ludzi". Oskar W. pokazał tylko, że nie znajduje innej formy zaistnienia, jak tylko lżeniem i biciem. To jest nie do zaakceptowania. Ten człowiek jest zawodowym zadymiarzem i wielokrotnie mu do tej pory odpuszczano, kiedy lżył prezydenta, Jurka Owsiaka czy Jerzego Buzka. Tym razem nie ujdzie mu to na sucho.
- Bo przekroczył pewną dopuszczalną granicę?
- W gruncie rzeczy dopuścił się rzeczy drobnej, ale takich drobnych rzeczy nie należy odpuszczać, ponieważ szybko może się okazać, że będziemy mieli do czynienia ze sprawami znacznie poważniejszymi. Wiadomo o nim, że w świecie Internetu jest bohaterem, ale to, co może tam głosić i robić, w świecie realnym jest zagrożone karą.
- Jaka kara powinna go, pana zdaniem, spotkać?
- Nie chciałbym, aby trafił do więzienia. Chciałbym jednak, żeby odczuł karę. Mógłby np. przekazać na rzecz hospicjum znaczną kwotę pieniędzy albo popracować przez jakiś czas przy sprzątaniu ulic. Niech zrobi coś pożytecznego.
- Nie boi się pan, że tego typu zachowania, jak tego chłopaka z Białegostoku, nie staną się wkrótce normą dyskusji publicznej?
- Takie rzeczy się zdarzają, ale nie można ich tolerować. W latach 30. XX wieku od małych incydentów zaczął się terror nazistowski. Porządni obywatele odwracali wzrok, kiedy widzieli rozbijane szyby żydowskich sklepów, a kilka lat później był Holocaust. Jeśli pozwolimy na to, by bić ludzi, to daleko nie zajedziemy.
Grzegorz Miecugow
Publicysta TVN24