"Super Express": - Odrzucił pan tzw. wchodzące miejsce na liście w wyborach samorządowych i demonstracyjnie wystartował z sieci lokalnych komitetów. Zrobiło się panu w Platformie za duszno?
Dr Grzegorz Kostrzewa-Zorbas: - Sytuację oddaje diagnoza mówiąca, że dwie największe polskie partie weszły w zwarcie, w którym nie ma u nich miejsca na indywidualności. W takiej sytuacji potrzebują tylko karnych żołnierzy, a to nie służy jakości polityki. Osób z własnym zdaniem nie da się jednak usunąć w niebyt. To bardzo często ludzie najbardziej aktywni i oni nie dadzą o sobie zapomnieć.
- Może i nie, ale do tej pory mieliśmy kilka wyrazistych postaci, które odeszły z PO lub PiS. I żadnej z inicjatyw, które z tego powstały, nie udało się zaistnieć.
- To, że wiele prób się nie udało, nie oznacza, że któraś kolejna się nie powiedzie. Mechanizm utrwalania systemu zdominowanego przez PO i PiS pieniędzmi podatników nie zamrozi rzeczywistości na zawsze. Partie istniejące bądź te, które powstaną, powinny być otwarte wewnętrznie. W krajach o wyższej kulturze demokratycznej, w sytuacji systemów dwu bądź trójpartyjnych właśnie tak to działa. Czy ktokolwiek słyszał, żeby z partii amerykańskich bądź brytyjskich wyrzucano za krytykę lidera? Każdy człowiek powinien być traktowany jak skarb i atut, a nie konkurent dla wodza.
- Kiedy został pan radnym sejmiku, wielu polityków Platformy mówiło, że nie sprawdzi się pan w lokalnej polityce. Pana interesowały sprawy międzynarodowe. Tymczasem oceniano pana jako jednego z najlepszych radnych. I po czterech latach politycy PO mówią, że może i był pan pracowity, ale nie umiał zbudować sobie układów w partii.
- Niestety, tak w Polsce wygląda polityka, ale nie tylko. Ten sam problem trawi u nas gospodarkę. Ileż jest sytuacji, w których umiejętności i pracowitość liczy się w firmie znacznie mniej niż znajomość bądź powiązania rodzinne z prezesem? To cecha kultur słabszych niż te na Zachodzie i musimy tu nadrabiać lata stracone przez brak niepodległości. Obietnic o rządach ludzi kompetentnych jeszcze nie spełniono. Zaś to, że wcześniej zajmowałem się sprawami międzynarodowymi, a teraz lokalnymi nie ma znaczenia. Amerykanie mają takie powiedzenie, że każda polityka jest lokalna, a odcięta od korzeni obumiera.
- Rzucił pan legitymacją Platformy?
- Nie, formalnie jestem w dalszym ciągu członkiem PO. Startując ze "Wspólnoty Samorządowej" tam, gdzie mieszkam, chciałem tym podkreślić, że polityka samorządowa powinna być czymś odrębnym od polityki ogólnopolskiej. Także tym, że wybrałem radę powiatu, a nie województwo.
- Mógł pan się spodziewać, że nie będzie mile widziany w PO. Był pan radnym partii, ale głośno krytykował politykę podziału łupów prowadzoną przez tę partię po zwycięstwie. Liderom nie mogło się to podobać.
- Ale niestety polskie partie w dużej mierze żerują na samorządach. Wiedziałem, że wzbudzi to niezadowolenie, ale awanse przez podlizywanie się liderom nie są drogą życiową dla ambitnego człowieka. Od czasów PRL jestem uczulony na jednomyślne partie zbudowane według modelu wojska. Większość Polaków odrzuciła tamten system i nie powinniśmy przyzwalać na jego powrót choćby w formie partyjnej. I nie odpuszczę, dopóki nie pojawią się u nas wzory, których nauczyłem się na Zachodzie.
- Nie odpuści pan w ramach PO, czy czegoś nowego? Czy partia, którą mieliby stworzyć posłowie wyrzuceni z PiS, może pociągnąć jakieś szersze grono z Platformy?
- Spodziewam się takiego ruchu. Niewiele brakowało, by do niego doszło już w czasie inicjatywy prezydenta Wrocławia Dutkiewicza. Tamten test pokazał, że zainteresowanie jest ogromne. Dziś huczy w PO o nowej partii od chwili wyrzucenia posłanek z PiS. Znam mnóstwo ludzi w PO myślących w podobny sposób. Problem jest bowiem ten sam, choć w Platformie rozgrywa się to w sposób bardziej estetyczny. Nurty na rzecz otwartego modelu polityki przestają się mieścić w obu partiach i mogą się połączyć.
dr Grzegorz Kostrzewa-Zorbas
Politolog, wykładowca WSE-I