Grzegorz Dziemidowicz: Możemy nadal spokojnie wypoczywać w Egipcie

2012-01-24 3:00

Zwycięskie Bractwo Muzułmańskie też chce rozwoju kraju.

"Super Express": - Pierwsze demokratyczne wybory w Egipcie wygrało Bractwo Muzułmańskie, zdobywając prawie 50 proc. głosów i salafici z wynikiem 25 proc. Na czym polega ich znaczenie?

Grzegorz Dziemidowicz: - Do tej pory rządziła wyłącznie armia i jej przedstawiciel Hosni Mubarak. Teraz społeczeństwo zyskało większy oddech i władza nie będzie ograniczona do dwóch, trzech podmiotów. Stanie się udziałem dużo większej reprezentacji społecznej. Egipcjanie dali wyraz swej miażdżącej dezaprobacie dla poprzednich rządów.

- Egipt to ulubione miejsce wakacyjnego wypoczynku naszych rodaków. Czy pod rządami islamistów skończą się czasy swawoli na rajskich plażach tego kraju?

- Wszystkich wycieczkowiczów uspokajam - nie należy rezygnować z wyjazdów. Spójrzmy np. na Tunezję, gdzie władzę objęli właśnie islamiści. Mimo to ruch turystyczny odbywa się tam tak jak wcześniej, bez zakłóceń.

- A jednak egipscy salafici już oznajmili, że wprowadzą dla obcokrajowców zakaz picia piwa, noszenia bikini itd.

- Salafici nie są monolitem. To kilka partii o różnych programach i nie wiadomo, czy utworzą wspólny front i czy wejdą do rządu. Proszę też pamiętać, że w kurortach, takich jak Szarm El-Szejk, panują te same swobody, co w Europie. Z kolei w egipskich miastach od 10 do 15 proc. mieszkańców stanowią chrześcijanie, Koptowie. Ich te nakazy religijne nie obowiązują.

- Skąd tak małe poparcie dla młodych rewolucjonistów z placu Tahrir? Przecież to oni rok temu utorowali drogę do tych wyborów.

- To prawda. Znacząca część Egipcjan chce jednak stabilności. Nieustające wrzenie na placu Tahrir i prezentowanie coraz to nowych żądań i haseł wolnościowych przez rewolucjonistów przestało do zwykłych ludzi przemawiać. Zaczęli się zastanawiać, kto im zapewni chleb codzienny.

- I dlatego zwrócili się ku radykałom?

- Bractwo Muzułmańskie to grupa umiarkowanych islamistów, która doskonale wie, że zakazy natury religijnej nie przyniosą rozwoju kraju. Przez prawie 80 lat byli zdelegalizowani. Dlatego mogli działać tylko "na samym dole", wśród zwykłych ludzi, poprzez struktury społeczne - różne fundacje, banki spółdzielcze, kasy zapomogowo-pożyczkowe, stowarzyszenia sportowe, kółka edukacji. Nic dziwnego, że teraz ludzie za nimi poszli.

- Czyli do ścisłego przestrzegania Koranu odwołują się tylko podzieleni salafici?

- Tak. Poparli ich mieszkańcy małych wiosek, zagubieni w tym rozgardiaszu rewolucyjnym. Do nich przemawia bardziej wiara niż hasła wolnościowe.

- Jak ta zmiana warty wpłynie na kontakty Egiptu z Zachodem?

- Za wcześnie, by o tym mówić. Ale dotychczasowe oświadczenia przywódców tradycyjnych partii - poza salamitami - nie dają podstaw do niepokoju co do przyszłości Egiptu z naszego punktu widzenia. Podkreślę jednak, że najważniejsze będą wybory prezydenckie, o których wynik zadba armia, popierając swego kandydata. Prezydent powołuje i odwołuje rząd i jest zwierzchnikiem sił zbrojnych. Zasadnicza władza jest w jego rękach.

- Wybory parlamentarne mają raczej znaczenie symboliczne?

- Ostatecznym arbitrem jest armia, która jednak po wyborach ma się wycofać do koszar. Zgromadzenie Narodowe jest o tyle ważne, że opracuje i przyjmie nową konstytucję, a ta na pewno tchnie nowy demokratyczny oddech w życie polityczne kraju. Jest też miernikiem nastrojów społecznych i przyszły prezydent musi się z nimi liczyć.

Grzegorz Dziemidowicz

Egiptolog, były ambasador w Egipcie