"Super Express": - Czy to przez pana upadł SKOK Wołomin?
Grzegorz Bierecki: - Nie. Historia tego SKOK-u się już zakończyła. Teraz trzeba posprzątać i ustalić, kto do jego upadku doprowadził. Pojawia się bardzo wiele pytań, na które odpowiedzi nie znamy. To pytania, na które powinny odpowiedzieć osoby, stojące w naszym państwie bardzo wysoko.
- Chciałbym, żeby pan, choć częściowo, udzielił nam odpowiedzi.
- Do 2012 roku SKOK Wołomin był pod nadzorem Kasy Krajowej, której byłem prezesem.
- Do tego czasu przeprowadzaliście kontrole i wszystko było w porządku?
- SKOK Wołomin był na liście kas pod obserwacją.
- Co to znaczy?
- Wydawało nam się, że coś tam jest nie w porządku. Wymagało to jednak dalszych ustaleń. Niestety, zauważenie pewnych nieregularności...
- Nieregularności?
- Zauważyliśmy dziwne operacje.
- Jakie? Udzielanie tzw. kredytów ninja osobom bez żadnej zdolności kredytowej?
- W tym przypadku mieliśmy do czynienia z ordynarnym oszustwem przeprowadzonym przez zorganizowaną grupę przestępczą.
- Kiedy to zauważyliście?
- Tuż przed przekazaniem nadzoru do KNF w 2012 roku. Przekazałem KNF informacje, że w tej konkretnej kasie należy prowadzić dalsze intensywne działania nadzorcze.
- To był alarm?
- Jeszcze nie. Nie mogłem wtedy stwierdzić, że prowadzona tam była działalność przestępcza.
- Pisze pan pismo do KNF i co? Umywa pan ręce?
- Nie mam już uprawnień, bo przestałem sprawować nadzór. Pragnę przypomnieć, że kiedy ten nadzór sprawowałem przez 20 lat, żadna kasa nie upadła i nikt nie stracił ani złotówki.
- I co robi z pana pismem KNF?
- Właśnie nie wiem. Wiemy, że w czerwcu 2013 roku KNF decyduje się zawiadomić prokuraturę. I tu jest najdziwniejsza rzecz, z której urzędnicy KNF będą musieli się wytłumaczyć. Jeśli jest zawiadomienie, to KNF musiała uznać, że tam jest prowadzona przestępcza działalność, a jednocześnie nie wprowadziła zarządu komisarycznego.
- SKOK Wołomin dalej działał?
- I to intensywnie. Prowadził agresywną kampanię reklamową, której nie dało się nie zauważyć. Co sobie musiał pomyśleć urzędnik KNF, który te reklamy widział i nie reagował, chociaż jest zawiadomienie do prokuratury? Zarząd komisaryczny zostaje wprowadzony dopiero 1,5 roku później.
- Chce mi pan powiedzieć, że ta grupa ludzi, która dokonywała przestępstw, mogła działać dalej i wyciągnęła pieniądze z depozytów swoich członków?
- Mam jeszcze gorszą myśl. To nie tylko KNF wysyła zawiadomienie do prokuratury, ale także wiceminister finansów. I ludzie, którzy tę działalność przestępczą prowadzili, nie byli niepokojeni przez organa państwa.
- Dlaczego?
- Trzeba zapytać, kto w Polsce może mieć taką moc.
- No to pytam: kto?
- Trzeba zapytać o sprawę SKOK Wołomin i związki z tymi ludźmi, tymi byłymi oficerami Wojskowych Służb Informacyjnych.
- Skąd pan wie, że to ludzie związani z WSI?
- Wcześniejsza działalność pana Piotra P., który, jak twierdzi prokuratura, przewodził zorganizowanej grupie przestępczej w Wołominie, jest bardzo dobrze opisana w tzw. raporcie Macierewicza. Tam jest opisana historia wyłudzenia ogromnych pieniędzy z banku PKO.
- Dlaczego twierdzi pan w wywiadach, że za tę sprawę powinien odpowiedzieć Bronisław Komorowski?
- Pan Piotr P. - prezes fundacji Pro Civili zrzeszającej negatywnie zweryfikowanych oficerów WSI - korzystał z życzliwości pana prezydenta.
- To znaczy?
- Pan prezydent wspierał tę fundację i to środowisko.
- W jaki sposób?
- To wszystko jest dostępne publicznie. Dziennikarze wielokrotnie o tym pisali.
- Niech pan powie.
- Trzeba zapytać czy i ile razy pan prezydent spotykał się z Piotrem P. I kiedy ostatni raz się z nim spotkał.
- Pan sugeruje, że prezydent pomagał wyciągać pieniądze ze SKOK-ów?
- Absolutnie tego nie sugeruję. Natomiast ci ludzie, którzy to robili, korzystali z czyjejś ochrony. 1,5 roku bezczynności organów państwa świadczy o tym, że taka ochrona nad nimi istniała.
- Mówił pan też, że Piotr P. zatrudniał kogoś z bliskiego grona pan prezydenta.
- Prowadził szeroką działalność. Słyszymy ostatnio o jego przestępczej działalności w Mostostalu.
- Kogo zatrudniał?
- Prasa podaje, że prokurentem w jednej z firm jest pan Tadeusz Komorowski. Czyli syn Bronisława Komorowskiego.
- Jest w dalszym ciągu?
- Tego nie wiem. Swoją wiedzę opieram na materiałach prasowych.
- Wyciągnął pan 70 mln zł z jednej spółki do drugiej, co zarzuca panu KNF?
- Nie wiem, co znaczy wyciągnął.
- Przelał z konta na konto.
- Tak, przelałem. Ale nie 70 mln - bo to wartość majątku. Przelewu nie było. Przekazanie tak.
- I teraz zarządza pan majątkiem wartym 70 mln zł w spółce z ograniczoną odpowiedzialnością?
- To spółka jawna, która prowadzi Spółdzielczy Instytut Naukowy.
- Czym się on zajmuje?
- Przede wszystkim badaniami z zakresu prawa spółdzielczego i działalności gospodarczej spółdzielczości.
- Ci, którzy pana krytykują, wyrażają zarzut, że za pieniądze ze SKOK-ów stworzył pan potęgę, która jest pana własnością i pan decyduje, co z tymi pieniędzmi robić.
- Cały proces likwidacji fundacji, z której przekazano majątek, odbył się zgodnie z wolą fundatora. Środki zostały przekazane na użyteczną publicznie działalność. Takie instytuty działają w większości krajów świata, w których rozwinięta jest działalność spółdzielcza. Co więcej, one zawsze są instytucjami prywatnymi. To nic dziwnego. Czuję się bardziej powiernikiem środków tego majątku. To nie jest 70 mln, które można wziąć i przelać. To majątek, który pracuje, daje dochody i pozwala utrzymać działalność naukową przez wiele lat. Ja będę ten majątek pomnażał.
- Z tej spółki będzie pan opłacał swoje media? Bo ma pan swoje media.
- Wyłącznie inwestując w celu pomnożenia środków, które mają być potem przeznaczone na działalność naukową i badawczą.
- Czyli może pan?
- Jeśli będą to dobre projekty biznesowe, to czemu nie.
Zobacz: Andrzej Malinowski w WIĘC JAK: Fiskus jak średniowieczni poborcy podatkowi
Zapisz się: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail