Andrzej Paczkowski: Grupa Jaruzelskiego jak banda gangsterów

2012-01-14 3:20

Szansa na osądzenie Jaruzelskiego to kwestia determinacji wymiaru sprawiedliwości i opinii publicznej, a nie stanu zdrowia - mówi historyk, prof. Andrzej Paczkowski

"Super Express": - Sąd uznał Czesława Kiszczaka za winnego zbrodni komunistycznej przez udział w "grupie przestępczej pod kierunkiem Wojciecha Jaruzelskiego". To duże zaskoczenie po ponad 20 latach nieudanych prób ścigania autorów stanu wojennego?

Prof. Andrzej Paczkowski: - W jakiejś mierze to pozytywne zaskoczenie. Mniej więcej tak wyobrażałem sobie orzeczenie sądu w tej konkretnej sytuacji. Istotne jest zróżnicowanie odpowiedzialności i statusu oskarżonych. Akt oskarżenia koncentrował się wokół "związku przestępczego". Ewidentnie Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego (WRON) najbardziej odpowiada takiemu określeniu. Co prawda tworzyli ją ludzie pełniący funkcje publiczne, ale Jaruzelski wybrał ich i skrzyknął nie ze względu na te funkcje. WRON nie miał żadnego umocowania prawnego. Był więc związkiem jawnym, ale przestępczym i nielegalnym.

- Jaruzelskiego i jego obrońców uwiera określanie ich "związkiem przestępczym o charakterze zbrojnym"...

- To określenie zazwyczaj używane w prawie w odniesieniu do przestępczości zorganizowanej, gangsterów i mafii. Jakie pojęcie odda jednak lepiej rzeczywistość prawną WRON? Właśnie takie oddaje całkiem nieźle, choć Wojciecha Jaruzelskiego uwiera. Sam generał opisuje to tak, że "zebrało się grono oficerów wojska". A co to niby znaczy?

- Średnio go to broni. Dla mnie brzmi to jak opis zawiązania junty wojskowej.

- No właśnie! Grono panów zebrało się i uznało, że przejmuje państwo poprzez stan wojenny. Sformułowanie "związek przestępczy" jest tu więc uzasadnione. Charakter zbrojny także nie ulega wątpliwości, gdyż WRON składał się z oficerów. Jaruzelskiego to dotyka, gdyż dokładnie tak samo można opisać organizację zawiązaną przez bandę gangsterów, którzy zamierzają napaść na bank. Ale taka była rzeczywistość! I z tego punktu widzenia status pani Kempary i pana Kani był inny. Oni jednak do WRON nie należeli.

- Pierwszy raz sąd stwierdził też, że "wprowadzenie stanu wojennego było realizacją z góry powziętego planu, a nie próbą zapobieżenia interwencji z zewnątrz". Legenda o sowieckiej interwencji była do tej pory główną tezą obrony Jaruzelskiego.

- I taką pozostanie. Czym innym może on się bronić, jak nie taką propagandową opowieścią? To skuteczny zabieg, sądząc po tym, że połowa Polaków uważa wprowadzenie stanu wojennego za uzasadnione... On i jego zwolennicy będą to powtarzali.

- Pomimo że sąd i dokumenty pokazują, że to kłamstwo?

- Te przesunięcia w opinii publicznej będą raczej niewielkie. Od wielu lat nie ma dopływu nowych źródeł. Operujemy też na tej bazie, którą upubliczniono jeszcze w czasach Jelcyna, a także w końcu lat 90. Zainteresowanie i zmiany mogłoby wymusić pojawienie się czegoś nowego ze strony rosyjskiej.

- Uznanie przez sąd winy Kiszczaka to też chyba pierwsze wskazanie odpowiedzialności karnej za decyzje polityczne. Sądy raczej tego unikały...

- W ten sposób uznano "sprawstwo kierownicze". Losy procesu gen. Kiszczaka w sprawie kopalni Wujek wskazują, że takich decyzji sędziowie nie chcieli podejmować. Kiszczak nie strzelał ani nie wydawał na miejscu rozkazów. Stworzył jednak warunki organizacyjne, polityczne i psychologiczne, by broni użyć. Pierwszy raz konkretne osoby wskazano jako odpowiedzialne. Do tej pory skazywano wykonawców bądź uznawano stan wojenny za nielegalny, sprzeczny z porządkiem prawnym PRL.

- Będą kolejne procesy, które skażą nie tylko wykonawców, ale tych, którzy wydawali rozkazy?

- Będzie ciężko z tymi możliwościami procesowymi. Tu decyduje biologia, przestępcy właśnie w ten sposób już uciekają przed wyrokami...

- Dziś, po tym wyroku, sędzia uniewinniający Kiszczaka za mord na górnikach w kopalni Wujek spojrzałby na to inaczej? Skazano tylko cyngli, generałowie uciekli od odpowiedzialności.

- Być może tak. Zależałoby to od materiału dowodowego. Tam ludzie od pewnego szczebla byli chronieni systematycznym, bieżącym zacieraniem śladów ich zbrodni. Stąd kłopoty nawet z ustaleniem tych, którzy mataczyli.

- Po wyroku część publicystów oburzała się porównaniami junty Jaruzelskiego do junty w Chile czy Argentynie. Podkreślali, że nie ta skala zbrodni.

- Dyktatura Jaruzelskiego nie kosztowała nas tyle ofiar, co dyktatury w Chile czy Argentynie. Ale te koszty były! I skoro tam ściga się zbrodniarzy bez względu na to, że upłynęło 30-40 lat, to nie widzę powodu, żeby nie można ich było ścigać w ten sposób u nas.

- W "Gazecie Wyborczej" znalazłem komentarz, że właśnie z powodu liczby ofiar nie wolno porównywać. Jest jakaś granica, od której zbrodnie trzeba ścigać? Liczba trupów, na którą można jeszcze machnąć ręką albo uznać, że to się przedawnia?

- Nie można tak podchodzić do zbrodni! Nie można udawać, że stan wojenny to była taka sobie operacja policyjna. Sąd widziałby proporcje między tysiącami ofiar a ok. 50 zamordowanymi. Ale winę należy orzekać! Oprócz ofiar śmiertelnych były jednak także bardzo bolesne sprawy, które śmiercią się nie kończyły. Tego nie można zbyć stwierdzeniem, że dyktatury są nieporównywalne. I dobrze, że sąd wydał wyrok na Kiszczaka.

- Na Jaruzelskiego zapewne już nie wyda ze względu na stan zdrowia...

- Wie pan, są doświadczenia z wielu krajów, w których nie wyłącza się z procesów ze względu na stan zdrowia. Jak pokazują procesy zbrodniarzy hitlerowskich albo niedawna praktyka egipska - można do sądu ściągnąć ludzi nawet w łóżku, jeżeli nie są w stanie stawić się sami. Sprowadza się przed oblicze sędziego nawet najbardziej wiekowe osoby i lamenty nad sądzeniem staruszków nie są dobrze widziane, ze względu na wagę zarzutów. To kwestia determinacji wymiaru sprawiedliwości i opinii publicznej.

Prof. Andrzej Paczkowski

Historyk, szef rady IPN i Zakładu Historii Najnowszej PAN