"Super Express": - Gdyby wybory prezydenckie odbywały się na Facebooku, wszedłby pan do drugiej tury z Bronisławem Komorowskim. Jednak popularność w sieci nie przekłada się na realne poparcie.
Janusz Korwin-Mikke: - Czy się przełoży, zobaczymy. Droga do zwycięstwa zawsze wiedzie przez reżimową telewizję, w której nie jestem mile widziany. Jeśli już mnie zaproszą, zwykle zaczyna się od słów: "Przecież pan nie ma szans ". A ludzie słuchają telewizji jak wyroczni.
Przeczytaj koniecznie: Janusz Korwin-Mikke - wszystkie felietony
- Czemu media tak pana traktują?
- Tam zawsze była nienawiść do ludzi walczących z establishmentem.
- A może pana zwolennicy - głównie ludzie młodzi, gdy dorosną, myślą sobie: program słuszny, ale nie da się go zrealizować?
- Nie. Myślą sobie: jesteśmy już ustawieni, nieźle nam się powodzi. W takim ustroju, jaki jest. W ustroju wolnorynkowym nowi młodzi mogą nas wygryźć...
- Dziś w PO są pana wychowankowie - Sławomir Nitras, Tomasz Tomczykiewicz. Jest pan z nich dumny?
- Gdy słucham Tomczykiewicza, jak mówi, że Platforma nigdy nie była partią liberalną i że zrobi to, czego chcą wyborcy, jest mi wstyd. Ci ludzie po prostu idą z prądem. A zdrowe ryby płyną pod prąd.
- Jak pana wolnorynkowe poglądy przełożą się na życie codzienne warszawiaków?
- Na wiele różnych sposobów. W Internecie zamieściłem listę 21 postulatów, która to dokładnie opisuje.
- 21? To hołd dla Solidarności?
- Ależ skąd! Nigdy nie wspierałem tego ruchu. Mit Solidarności stworzył podwaliny pod sukces związków zawodowych w dzisiejszej Polsce.
- Dzisiejszej Polski by nie było, gdyby nie Solidarność.
- Ja na to patrzę inaczej. Od Bieruta lepszy był Gomułka, od Gomułki - Gierek, a od Gierka - Rakowski. I to w rządzie Rakowskiego był Mieczysław Wilczek, twórca liberalnej ustawy dla przedsiębiorców. Ponieważ nie było demokracji, tamten ustrój sam się stopniowo ulepszał. Solidarność była udaną próbą zahamowania tego prawoskrętnego ruchu w PZPR. A gospodarka Polski za Wilczka była bardziej liberalna niż obecnie.
- Wśród tych peerelowskich herosów zabrakło gen. Jaruzelskiego, któremu nie szczędzi pan ciepłych słów.
- Chciał, żeby w Polsce zapanował porządek i zrobił stan wojenny. Ale nie za bardzo wiedział, co robić dalej. Liczyłem na to, że zachowa się jak gen. Pinochet, który zrobił z Chile lokalną potęgę gospodarczą. Srogo się zawiodłem. Gdyby wprowadził ustawy Wilczka w 1982 r., Polska byłaby dziś trzy razy bogatsza od Chin.
- O Kiszczaku też pan myśli pozytywnie?
- Nie. To cwaniak wysokiej klasy. Sposób, w jaki wybrał skład Okrągłego Stołu po stronie opozycyjnej, to prawdziwy majstersztyk. Nie bez powodu siedzieli tam prawie sami agenci bezpieki. Tak się przekazuje władzę swoim ludziom.
Patrz też: Korki w Warszawie: Przeciętny kierowca spędza w korku 17 dni w roku!
- Czesław Bielecki chciałby wybudować w Pałacu Kultury i Nauki muzeum komunizmu. Dobry pomysł?
- Prawdziwego komunizmu było u nas niewiele. Lata 1946-55 były naprawdę tragiczne i powinno powstać miejsce pokazujące Polskę pod okupacją hitlerowską i stalinowską.
- A co było w latach 1956-89?
- Normalny kraj socjalistyczny. Socjalizm to ustrój obrzydliwy. Więc czy to będzie realny socjalizm czy eurosocjalizm - wychodzi na to samo. Przecież nikt nie postawi muzeum ostatnich 20 lat socjalizmu. Jako konserwatysta jestem także legalistą. Byłem dysydentem, ale także obywatelem PRL.
- Skoro tamten ustrój był legalny, legalne były też SB, UB, ZOMO. Dlaczego więc w 1992 r. zainicjował pan akcję lustracyjną?
- Ci ludzie byli szantażowani. Tydzień po uchwaleniu ustawy podszedł do mnie poseł, który był na liście Macierewicza, i powiedział, że dzięki mnie może spać spokojnie, bo już go nie męczą koszmary z przeszłości. Uważam - inaczej niż Kaczyński - że bycie agentem tamtego ustroju nie było czynem kryminalnym. Moja akcja miała na celu ujawnienie, a nie karanie.
- Czyli PKiN, jako symbol tego "prawdziwego komunizmu", powinien zostać wyburzony?
- Nie. Pałac jest ogromnym obciążeniem dla stolicy. Blokuje powstanie stu wieżowców, które uczyniłyby z Warszawy drugi Manhattan. Sprzedałbym go i zabudował.
- Tak właśnie ma być. Hanna Gronkiewicz-Waltz chce obok wybudować Muzeum Sztuki Współczesnej.
- Jeszcze jedno muzeum! Mamy przecież nieuczęszczane Centrum Sztuki Współczesnej.
- Lubi pan kontrkandydatów?
- Z Bieleckim znamy się od dawna. Prowadziliśmy ze sobą życzliwe polemiki za komuny. Czuję do niego sympatię. Zresztą do pani Waltzowej też. Z chęcią bym ją zatrudnił. Uważam, że świetnie nadaje się na księgową. Pana Olejniczaka nie znam. Na pewno świetnie się orientuje w rozkładzie korytarzy w Brukseli.
- Zezwoliłby pan na demonstrację neokomunistów w Warszawie?
- Niech sobie idą. Ale muszą zapłacić. Tak jak płacą kierowcy jeżdżący po Warszawie.
- A na paradę homoseksualistów?
- Nie. Tak samo jak nie wydam zgody na paradę heteroseksualistów czy miłośników miłości oralnej. Seks jest sprawą prywatną i nic mnie nie obchodzi, co ludzie robią u siebie w domu. Zoofile chodzą po ulicach Warszawy i jeżdżą z nami tramwajami, ale nie obnoszą się ze swoją orientacją. Dlaczego więc geje (tfu!) mieliby mieć to prawo? Niektórzy mieszkańcy poczuliby się urażeni. Np. impotenci widząc, że inni mogą "to robić", a oni nie.
- Powtórzyłby pan dziś, że kobieta przyjmuje poglądy polityczne od mężczyzny, z którym sypia?
- Gdyby tak nie było, wszystkie małżeństwa by się rozpadły. Kobiety rzadko mają zdecydowane poglądy polityczne. Z reguły chcą, żeby było dobrze, a szczegóły już mniej je interesują.
- I mimo to spodziewa się pan poparcia mieszkanek Warszawy?
- Na mnie głosuje zwykle więcej kobiet niż mężczyzn. Kobiety lubią być dobrze rządzone. Mają też świetny zmysł wyczuwania mężczyzn. Gdyby nie wiedziały, czy facet kłamie, czy mówi prawdę, to one i ich dzieci zginęłyby z głodu. Czują, że jestem szczery, stanowczy i głosują na mnie.
- Pierwsza decyzja jako prezydenta Warszawy?
- Radykalna redukcja aparatu urzędniczego. O trzy czwarte albo i więcej. Zostawię tylko najlepszych. Urzędnicy są nie tylko zbędni, ale bardzo szkodliwi. Za ich pensje i koszty utrzymania wybuduję w Warszawie nowy most.
- Pierwszy wydatek?
- Na rozbudowę metra. Wszedłbym w ziemię w okolicy Skarpy Wiślanej albo po stronie praskiej, aby nie zatrzymywać na kilka lat ruchu w centrum miasta. W Nowym Jorku stale rozbudowują metro, a nigdy nie widziałem budowniczych na ulicy.
- Będzie pan brał pieniądze z Unii Europejskiej?
- Jak dają, to czemu mam nie brać? I to szybko - bo ta instytucja już za dwa, trzy lata zbankrutuje.
- Gdzie powinien powstać pomnik ofiar katastrofy smoleńskiej?
- Na Żwirki i Wigury, przy lotnisku Okęcie, z którego wystartowali. Przemianowałbym też ulicę 17 Stycznia, która przecina tę aleję, na ulicę im. Lecha Kaczyńskiego. Nie dlatego, że był dobrym prezydentem (niczym specjalnie nie błysnął), ale dlatego, że był prezydentem tragicznie zmarłym.
- A błysnął jako prezydent Warszawy? Np. budując Muzeum Powstania Warszawskiego?
- Muzeum powinno służyć jako przestroga. Tam zginęło ponad dwieście tysięcy cywilów, w tym moja matka. Warszawiacy przeklinali powstańców. W normalnym kraju ci, którzy podjęli decyzję o powstaniu, stanęliby przed sądem wojennym. Znamienne, że gdy pytamy o pierwsze wrażenia obcokrajowców zwiedzających muzeum, to mówią, że wedle ekspozycji powstanie wygląda na zwycięstwo, nie na klęskę!!
Janusz Korwin-Mikke
Prezes "Wolności i Praworządności", kandydat RW JKM na prezydenta Warszawy