No więc wyborcy są uwodzeni. Wszyscy jesteśmy uwodzeni jak cholera. Problem w tym, że ostatnio to uwodzenie, jeśli przez nie rozumieć polityczne kłamstwa, z subtelnych zalotów zamienia się w chamską obmacywankę na wiejskiej zabawie. Taki model zaprezentował ostatnio rzecznik rządu Paweł Graś, informując nas, że strona internetowa rządu padła nie pod wpływem hakerów. Premier Tusk zaś stwierdził, że rząd jawnie obradował w sprawie powyższej umowy. Świadectwem jawności i niezamydlania oczu było szczególnie to, że zgodę na podpisanie tego dokumentu Rada UE podjęła na posiedzeniu poświęconym głównie wsi i prowadzonym przez naszego ministra rolnictwa. Z umiarkowaną subtelnością potraktował też nas, uwodzony elektorat, szef PiS pytany o to, dlaczego jego ludzie niegdyś w Parlamencie Europejskim bronili kontrowersyjnego paktu ACTA. Prezes przyznał, że to był błąd, ale zasugerował, że właśnie takie błędy były przyczyną zmian w klubie PiS, czyli wyrzucenia ziobrystów albo PJN-owców. A więc nie walka o władzę w partii, tylko jakość legislacji europejskiej zadecydowała.
Gdyby wszyscy ci faceci mieli przypadłość Pinokia, toby się ze swoim nosem nie mieścili w tramwaju. Dołączyłby do nich zapewne Mitt Romney (ciekawe, czy wie, co to tramwaj), multimiliarder i polityk walczący o republikańską nominację na prezydenta. Zapytany o to, dlaczego przed amerykańskimi podatkami ucieka na Kajmany, odparł, że po to, by przyciągać tam inwestycje i tworzyć miejsca pracy. Barack Obama z kolei wyssał z palca historię chorej matki, która rzekomo umarła, bo nie miała ubezpieczenia zdrowotnego. Na tym tle sporo mojej sympatii budzi konkurent Romneya, a może w przyszłości i Obamy, Newt Gingrich. Szczerość mu wychodzi średnio. Jak ujawniono - po półtora roku swego pierwszego małżeństwa, miast kryć się z romansem, przywędrował do żony i zaproponował jej małżeństwo otwarte, po czym został przez nią pognany w diabły. Ale kłamać za to umie. Gingrich, facet, który jako polityk na stałe jest zainstalowany w stolicy USA od połowy lat 70., na spotkaniach z wyborcami tłumaczy niczym chłopak z prowincji: "Jak po zwycięskich wyborach pojadę do Waszyngtonu, to załatwię wam to i tamto". Taka poza to kłamstwo czy nie kłamstwo? Trudno rozstrzygnąć i o to chodzi. Bo uwodzić trzeba z klasą, i kłamać też z klasą. I dlatego ja żałuję, że nie ma w Polsce takiego Newta Gingricha, bo zagłosowałbym na niego w ciemno.