Do tej pory Beata Gosiewska i dwójka jej dzieci po katastrofie smoleńskiej otrzymali w sumie 750 tys. zł zadośćuczynienia. Do tego należy doliczyć jednorazową pomoc od rządu w wysokości 40 tys. zł, oraz odszkodowanie od Kancelarii Sejmu w wysokości 100 tys. zł. W sumie 890 tys. zł. Ale Gosiewska domagała się jeszcze 750 tys. zł dla niej i dwójki jej dzieci. Wdowa po polityku PiS żądała takich pieniędzy od MON. W końcu podobne odszkodowanie dostali niedawno m.in.: wdowa po generale Andrzeju Błasiku (+48 l.) Ewa Błasik i jej dwójka dzieci (w sumie 750 tys. zł) i inni krewni ofiar katastrofy smoleńskiej.
Gosiewska jest ewidentnie zdenerwowana. - Zgodnie z prawem należą mi się pieniądze, ale MON uważa co innego. Sąd uznał, że szef MON nie ma woli wypłacenia środków, bo jego pełnomocnik się nie stawiał i nie ma woli zawarcia ugody. Jeśli ktoś daje słowo i go nie dotrzymuje, to jest to nie w porządku. A ja już wcześniej uzgodniłam ustną formę ugody z ministrem Macierewiczem - ubolewa Gosiewska.
O sprawę zapytaliśmy pełnomocnika MON ds. zadośćuczynień mec. Andrzeja Lwa-Mirskiego. - Nie chcę na ten temat rozmawiać - uciął. Z pytaniem zwróciliśmy się też bezpośrednio do MON, ale nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Zobacz: Sondaż SE.PL i NOWA TV: Będziemy pracować aż do śmierci!