"Super Express": - Protesty, które odbyły się w tym tygodniu przeciwko porozumieniu ACTA, pokazały, że rodzi się nowy ruch społeczny?
Prof. Kazimierz Kik: - Myślę, że te demonstracje nie będą początkiem żadnej nowej inicjatywy społecznej. Pokazują one bardziej to, że jest wśród młodych Polaków pewien ukryty potencjał ogromnego niezadowolenia.
- Czemu akurat ACTA zmobilizowało tę grupę niezadowolonych?
- Samo porozumienie ACTA nie było bezpośrednią przyczyną wyjścia na ulicę. To raczej jeden z otworów, przez które fala niezadowolenia się przelewa. Wydaje mi się, że prawdziwych przyczyn ich rozgoryczenia należy szukać w innych czynnikach, głównie ekonomicznych. Przecież wśród młodych panuje prawie 40-proc. bezrobocie. Jeśli już znajdą pracę, to zatrudniani są przede wszystkim na umowy śmieciowe. Przeważa więc ogólny brak perspektyw, a protesty przeciwko potencjalnej cenzurze Internetu wskazują tylko na stan ducha tej grupy społecznej.
- Słuchając członków rządu, można dojść do wniosku, że to jedynie bezmyślny motłoch, który nie wie, przeciwko czemu protestuje.
- Jaki motłoch? To zrozpaczona młodzież! Sposób, w jaki zareagował Donald Tusk, twierdząc, że nie ulegnie szantażowi tłumu, wskazuje, że zupełnie nie rozumie, z czym ma do czynienia. Oliwy do ognia dolewa jeszcze minister Boni, którego tłumaczenia w sprawie ACTA trącą politycznym krętactwem i pokazują protestującym ignorancję członków rządu.
- Rządzący snują też teorie spiskowe, w protestach węsząc udział jakichś tajemniczych sił, które miałyby animować tę falę protestów. To tylko nieudolna próba obrony czy może coś jest na rzeczy?
- To czyste insynuacje. Ci, którzy je wygłaszają, dowodzą swojej ignorancji dla buntowniczych tendencji wśród młodych. Kiedyś ten wulkan w końcu wybuchnie i to w zupełnie niespodziewanym miejscu i w zupełnie niespodziewany sposób.
- Rząd może jakoś przeciwdziałać tej erupcji niezadowolenia?
- Najpierw musi dostrzec problem, a jego działania wskazują raczej na to, że zupełnie go nie widzi lub po prostu zobaczyć nie chce. Skupia się za to na ratowaniu gospodarki, patrząc jedynie na wskaźniki makroekonomiczne, a zupełnie pomija to, w jaki sposób walka o równowagę w finansach publicznych odbija się na wchodzących na rynek pracy ludziach. Pewnego dnia rząd może być mocno zdziwiony, kiedy zmiecie go frustracja młodych ludzi, pozbawionych szans na godne życie.
- To wszystko przypomina ruch oburzonych. Pojawia się więc pytanie, które nurtowało komentatorów przy okazji jego powstania - kto podniesie z ulicy to niezadowolenie i wykorzysta politycznie?
- Nie sądzę, żeby zrobiła to jakakolwiek istniejąca siła polityczna. Pamiętajmy, że protestująca młodzież jest po pierwsze, niezwykle nieufna, a po drugie, nie chce aktywizować się w partiach politycznych i ich młodzieżówkach. Być może kiedyś wykształci ona swoich liderów, ale na razie trudno takie tendencje do instytucjonalizowania się ruchu dostrzec. Na razie pozostaje samo niezadowolenie zastaną rzeczywistością.
- Może się to skończyć tak jak w 1968 roku, kiedy przez wiele tygodni na ulicach Europy trwały regularne wojny młodzieży z policją?
- Może być jeszcze gorzej. Wtedy do walki włączyli się tylko studenci, teraz mogą to być szerokie masy młodzieży o różnym wykształceniu i różnej wrażliwości. Taki konglomerat może stworzyć naprawdę wybuchową mieszankę.
Prof. Kazimierz Kik
Politolog, uniwersytet w Kielcach