Dmitry Glukhovsky: Co mógłby osiągnąć Hitler, mając telewizję?

2014-05-24 4:00

Wywiad Mirosława Skowrona z Dmitrym Glukhovskym w Super Expressie

"Super Express": - Jest pan autorem "Metra 2033", post-apokaliptycznej wizji Moskwy po zagładzie atomowej, w której ludzie żyją w korytarzach metra. Po ostatnich posunięciach prezydenta Putina niektórzy boją się, że może nie jest to aż tak fantastyczna wizja...

- Dmitry Glukhovsky: - Jedną z największych gwiazd rosyjskich mediów jest dziś Dimitrij Kisieliow. I oglądałem program, w którym z dumą udowadniał, że "Rosja łatwo może zmienić USA w radioaktywną pustynię". Oglądałem i myślałem sobie "co?!". To nie była jego prywatna imprezka, ale program analityczny w państwowej stacji, w porze największej oglądalności! To jest tak absurdalne, że rzeczywiście wielu ludzi straciło u nas kontakt z rzeczywistością.

- Jak wielu?

- Po aneksji Krymu poziom akceptacji dla Putina skoczył do poziomu 85 proc. Więc może to ja, w tej 15-procentowej grupie jestem oderwany od rzeczywistości (śmiech)? To zadziwiające, bo ludzie potrafili się zmieniać i zakochać w Putinie z dnia na dzień. Zachód Rosji się boi, więc się z nią liczy, znów jesteśmy imperium - myślą. Ten imperialny kompleks jest szalenie ważny. W Polsce tego nie znacie.

- Faktycznie, kiedy w latach 90. okazało się, że wielu Litwinów czy Ukraińców niespecjalnie Polaków lubi, to dominowało raczej zdziwienie czy zawód. Nie było reakcji "jak to dobrze, że się nas boją".

- I to jest olbrzymia różnica. Ludzie nagle dali się złapać na ten trick z Krymem. Często ludzie, którzy aktywnie uczestniczyli w protestach przeciwko sfałszowaniu wyborów przez Putina!

- Dlaczego?

- Po pierwsze, liderzy tego protestu zrobili niemal wszystko, co mogli, żeby nie spełnić pokładanych w nich nadziei. Po drugie, właśnie ten imperialny kompleks. Ten kompleks był widoczny w III Rzeszy. Niemcy czuli się po I wojnie światowej upokorzonym, upadłym imperium. Tak jak Rosjanie po upadku ZSRR. I doprowadziło to do czegoś skrajnego. Mam nadzieję, że obecne władze w Moskwie zaprzestaną podkręcania tych manipulacji, bo nie wiem, do czego może to doprowadzić. Strach pomyśleć, co mógłby osiągnąć Hitler, gdyby dysponował telewizją!

Zobacz też: Rosja: Putin wycofuje wojska z Ukrainy!

- To aż tak skuteczne?

- Zdziwiłby się pan. Niemal codziennie kłócę się z przyjaciółmi, którzy byli trzeźwymi ludźmi i oni opowiadają o tym "powrocie Krymu", "ponownym liczeniu się z Rosją na świecie", "amerykańskiej machinie wojennej", "ukraińskich faszystach". Język jak z czasów ZSRR.

- I co pan na to?

- Pytam ich, dlaczego ten tak "ważny" Krym nie był dla nich tak istotny jeszcze kilka miesięcy temu? Kiedy ostatni raz byli tam na wakacjach? Czy w ogóle zauważyli jego istnienie przez ponad 30 lat życia? Machają na to ręką. W mediach nikt już nawet nie udaje obiektywności.

- Pan pracował kiedyś w Russia Today...

- Tak. Przeniosłem się tam nawet z francuskiego Euronews! Russia Today powstała jako stacja, która miała nieco odkłamać obraz Rosji. Chcieliśmy pokazać cały obraz, dawaliśmy różne opinie. Dziś jest to tuba propagandowa Putina, świadomie przeginająca wszystko do granic możliwości.

- Dlaczego tak się zmienili?

- To zabawne, ale zafascynował ich sukces Fox News w USA. Zobaczyli, że tamta stacja skierowała się do ludzi już przekonanych, zebrała ich i wcale nie ma zamiaru informować, ale utwierdza w ich przekonaniach. I Russia Today poszła tym tropem, tylko do nieco innej publiczności. Tej "lewicowo-paranoicznej", która jest przekonana, że za wszystkim stoją źli amerykańscy imperialiści, że Zachód rozwalił ZSRR i teraz chce rozwalić Rosję itd.

- Opowiadania "Witajcie w Rosji" to polityczna fikcja. W jakim stopniu fikcja?

- Ubrana w fikcję, ale niestety w dużej mierze wizja problemów, które są w Rosji realne. Owszem, tu Gazprom zawiera kontrakt z piekłem, w Moskwie ląduje UFO, ale dookoła jest Rosja, o jakiej ludzie między sobą mówią, ale nikt nie pokazuje. Z jej korupcją, elitami władzy, propagandą. Co więcej, kilka z tych absurdów wymyślałem, żeby coś podkreślić, a później nasi politycy dogonili ten absurd w prawdziwym świecie!

- To znaczy?

- Np. w jednym z opowiadań "Witajcie w Rosji" opisałem, jak Putin i Miedwiediew razem nurkują i gdzieś po roku zobaczyłem w telewizji, jak Putin i Miedwiediew rzeczywiście publicznie razem nurkują, demonstrując, jacy są męscy! Opisałem Moskwę jako miejsce rządzone przez polityków i przywódców religijnych, którzy są kosmitami, a po kilku miesiącach patriarcha Cyryl ogłosił, że chciałby polecieć w kosmos! To mnie nawet przeraża (śmiech).

- Jak odebrali tę książkę Rosjanie?

- Oczywiście jestem w pewnej mierze pretensjonalny jak każdy człowiek, ale nie do tego stopnia, żeby wierzyć, że moje książki zmieniają rzeczywistość, powstrzymują wojnę czy zagładę. Od kiedy stałem się znany ze względu na "Metro 2033" i aktualną publicystykę, ludzie władzy zaczęli jednak zwracać na mnie uwagę.

- Jak objawiło się zwrócenie uwagi?

- Trzykrotnym zaproszeniem na spotkania z Miedwiediewem, a później z Putinem.

- I co pan usłyszał?

- Nic, bo nie poszedłem.

- Dlaczego?

- Uznałem, że byłoby to groźne, a nawet poniżające. Ktoś, kto krytykuje rzeczywistość przez nich tworzoną, biegnie do nich na audiencję? Na takich spotkaniach z ludźmi kultury jest zawsze to samo.

- Straszą? Grożą?

- Wcale nie! Owszem, są zamykani opozycjoniści, Pussy Riot czy Chodorkowski, jest próba kontrolowania Internetu, ale autorów książek w Rosji jeszcze się nie zamyka. Przynajmniej na razie (śmiech). Zamiast straszyć, oni kuszą. Zachęcali mnie już wcześniej do przejścia na ich stronę mocy. To stała strategia tego dworu.

- Pójdzie pan dalej w stronę political fiction?

- Chcę tworzyć w różnych gatunkach. Nie chcę, jak Pratchett, pisać kolejnych tomów jednego świata. Moje "Metro" będzie trylogią, którą zamknę książką "Metro 2035". Dorosłą wersją, gdyż poprzednie pisałem jako młody człowiek zbyt optymistycznie patrzący na rzeczywistość...

Wiadomości se.pl na Facebooku