Płk. Kukliński - zdrajca czy bohater?
– Miałem opinię, w moim środowisku jako specjalisty od trudnych zadań. Więc również tym [sprawa płk. Kuklińskiego] się zajmowałem, chociaż zaczęło się wszystko od pewnego przypadku. Mianowicie jeszcze pełniąc urząd Ministra Pracy i Polityki Społecznej, odwiedził mnie kiedyś pan Szaniawski, Józef Szaniawski, znany opozycjonista. I poprosił mnie o cierpliwość i przedstawił mi opowieść o Ryszardzie Kuklińskim. I ja mu powiedziałem, „no panie Józefie, ale to niech pan idzie do ministra spraw zagranicznych, albo do ministra spraw wewnętrznych, albo do premiera. Ja jestem tylko zwykłym ministrem od pracy” – relacjonuje Miller. – A on mówi, no tak, ale pan jest Leszkiem Millerem. I umówiliśmy się, że ja się tym zajmę i jak będzie coś nowego, to się będziemy kontaktować. No i tak to się zaczęło – wspomina były premier w rządzie SLD.
Wcześniej Leszek Miller wiedział o Kulińskim tylko tyle, że był zdrajcą, który uciekł na Zachód. Ale przekonał się do niego. – Mianowicie, jak zacząłem się dowiadywać od różnych czynników, że sprawa rehabilitacji pułkownika będzie problemem, który stanie na naszej drodze do przyjęcia do NATO. Chociaż ja to zbagatelizowałem, powiedziałem Szaniawskiemu, „tak tylko pan opowiada, co ma NATO z tym wspólnego”. Ale potem to się potwierdzało. Zwłaszcza ówczesny ambasador w Stanach Zjednoczonych, pan Jerzy Koźmiński, bardzo był o tym przekonany. Ja zresztą wkrótce po rozmowie z Szaniawskim poleciałem do Stanów Zjednoczonych na zaproszenie ministra pracy. I tam oczywiście spotkałem się z ambasadorem Koźmińskim i go bardzo precyzyjnie odpytałem na wszystkie okoliczności – opowiada były premier.
Jakie były motywacje Kuklińskiego?
Leszek Miller nie zastanawiał się czy pułkownik Kukliński był zdrajcą, który współpracował z CIA czy też bohaterem narodowym na miarę Konrada Wallenroda. Sprawę jego rehabilitacji traktował jak problem do rozwiązania. – Tak sobie to ustawiłem: oto jest przeszkoda i oto trzeba tę przeszkodę usunąć. Jak się da, to usuńmy ją. A jeżeli chodzi o motywację pułkownika Kuklińskiego, bo ta oficjalna wersja mówi, że przeraził się głównie nuklearnych skutków wynikających z wierności państwu polskiemu, radzieckiemu sojusznikowi i dlatego chcąc uniemożliwić realizację tego apokaliptycznego wręcz scenariusza, zdecydował się, że musi te dokumenty przekazywać – opowiada dziś były szef rządu.
Czy to wydaje się mu wiarygodne? – Nie. Część moich rozmówców z wojska potwierdzała to, że tak rzeczywiście było, że po pierwszym uderzeniu byłaby odpowiedź i ona koncentrowała się tutaj na ziemiach polskich. Polska została by nuklearną pustynią. Więc oni to potwierdzali, że rzeczywiście tak było i Kukliński mógł tak myśleć. Mnie jedna rzecz nurtowała i o to zapytałem wprost Kuklińskiego, mianowicie jak to się stało, że on przerzucił materiały dotyczące stanu wojennego i Amerykanie tego nie użyli – wspomina Leszek Miller.
– Kukliński powiedział, jak to się stało, powiedział, że Amerykanie postanowili to ukryć i czekać na rozwój wydarzeń, bo uważali, że jeżeli to upowszechnią, to Solidarność nie będzie bierna. Wtedy to był bardzo silny przecież związek, mówimy jeszcze o sytuacji sprzed stanu wojennego i że Solidarność wezwie do jakiejś rewolty i że to spowoduje straszliwe straty, straszliwe problemy i lepiej tego uniknąć i spokojnie czekać na rozwój wydarzeń, wiedząc, że do czegoś takiego nie dojdzie – opowiada były premier.
